niedziela, 15 stycznia 2023

Obok i z wampirami energetycznymi



        Czy to, że wychowana zostałam w takiej wampirycznej atmosferze powoduje też, że ściągam do siebie takie osoby, że się z takimi wiążę, że takie osoby mnie odnajdują? Kiedyś tego tak nie pojmowałam, nie wiedziałam, że takie rzeczy istnieją, a może byłam pod zbyt silnym jego wpływem. Pod wpływem mojej matki. Ona zawsze była chora, nieszczęśliwa, więc ja musiałam być obok i z nią. Żadna koleżanka nie była dla mnie dobra, odpowiednia, chociaż nie wiem dlaczego. Podobnie z chłopakiem. Zaakceptowała jednego, myślę, że dlatego, co potem się okazało , ale o tym może innym razem. Oczywiście akceptacja była tylko do czasu, kiedy zaczęliśmy mówić o ślubie, wtedy chciała umrzeć. Małżeństwo przetrwało tylko trzy lata. Może dlatego, że mieszkaliśmy u moich rodziców, a matka tak mnie zmanipulowała, że pogubiłam się i nie potrafiłam zaufać na nowo, a powód był też niezależny od niej, cóż, ręka podniesiona na kobietę nie wróży nic dobrego. Nie takiego losu chciałam dla mojego dziecka, byłam w ciąży, ale postanowiłam się rozstać. Na początku samej z dzieckiem było dobrze. Mama pomagała, oczywiście narzucając swoje metody opieki nad dzieckiem i wychowawcze. Ona przecież wiedziała lepiej, miała doświadczenie. Ofiarą był też ojciec, bo brat się ożenił i wyprowadził. Nie miałam dokąd pójść, więc trwałam. Jeszcze gorzej się czułam, kiedy dostałam swoje mieszkanie. Mogłam się wyprowadzić, ale ona mnie potrzebowała. Doprowadziła do tego, że mieszkanie oddałam bratu, który mieszkał w trudnych warunkach. Czekał na swój przydział, a ona go , a może raczej synowej nie chciała u siebie. Rodzice mieli domek. Trzy pokoje plus jeden na poddaszu, który ja zajmowałam. Byłam kłębkiem nerwów, nie mogłam jeść, chciałam tylko spać.  Kiedy po dwóch latach, brat dostał swoje mieszkanie, podjęłam decyzję. Wyprowadziłam się. Pomału odzyskiwałam spokój. Chociaż w swoim mieszkaniu, bo każda wizyta u mamy kończyła się  rozstrojem nerwowym. Wielokrotnie chciałam zamknąć za sobą drzwi i nigdy tam nie wrócić. Był jednak jeszcze tata i moje dziecko, które miało tylko jednych dziadków. Wiedziałam, że powrót byłby jeszcze gorszy niż pozostanie. Córka była niestety, świadkiem, mojego płaczu, kiedy wracaliśmy do domu. Pocieszała, mamusiu nie płacz, zaraz będziemy w swoim domu. Po śmierci taty, nic się nie zmieniło, a nawet było gorzej. Ja miałam według niej obowiązek zamieszkać z nią, bo ona 66 letnia kobieta, potrzebowała opieki. Fakt, przez poprzednie dwadzieścia lat nie robiła zakupów, nie stała w kolejkach,  ja jeździłam sprzątać, myć okna itd. Ona była chora. Ja musiałam dostosowywać się jeszcze z terminami wykonania prac do jej samopoczucia, a nie do tego kiedy ja miałam czas. Pracowałam zawodowo, miałam swój dom i dziecko i odpocząć też czasem chciałam. Zawsze trzeba się było dostosować do niej, a jeśli się nie udało to były pretensje, że ma się ją "gdzieś". Czasem używała dosadniejszego określenia. Po dwudziestu pięciu latach takiego życia, córka się usamodzielniła, miałam przejść na emeryturę i bałam się, że teraz całkowicie mną zawładnie. Poznałam pana, który był w swoim zachowaniu obiecujący. Nareszcie będę miała z kim dzielić radości i smutki. Nareszcie ktoś się też zatroszczy o mnie. Wsiąkłam, pomimo, że mi na tym nie zależało, a nawet nie chciałam, wyszłam za mąż. Początkowo było niebo, życzliwość, opiekuńczość, która w kolejnych latach gdzieś się zapodziewała, a zostawały tylko wymagania, pretensje, uwagi i moje obowiązki. Początkowo przepuszczałam to mimo uszu, tłumacząc obowiązkami i problemami w pracy, nerwowym, porywczym  charakterem. Ileż to razy słyszałam "źle zrozumiałaś", "jesteś przewrażliwiona", "przesadzasz", " nic nie wiesz",  " przez ciebie jestem nerwowy" i wiele innych. Pomiędzy były okresy dobre, więc się czasem zastanawiałam co zrobić, może rzeczywiście jestem przewrażliwiona, więc trwałam, z nadzieją, no i zawsze miałam wyjście. Uwolniona też byłam trochę od mamy, bo się przeprowadziłam. Dzieliło nas 70 kilometrów, a mama wcale nie była taka słaba i chora. Na weselach wnuków tańczyła jak młódka całą noc i jeszcze poprawiny. Na naszym ślubie oczywiście nie była. Nie złożyła nam nawet życzeń. Była chora, tak twierdziła. Przestałam zwracać uwagę na jej pretensje. Stałam się silna i asertywna. Problemy wróciły kiedy zaczęła chorować. W ubiegłym roku, po wielkiej walce , bo to przecież mój obowiązek jest być z nią u niej, zabrałam ją do siebie i znów się zaczęło. Mąż niby mnie wspiera, ale ja znowu jestem kłębkiem nerwów. Trzęsą mi się nogi i ręce, nawet jeśli jest spokój, straciłam apetyt i nic poza spaniem mi się nie chce. Tym razem to pułapka, bo nie mogę uciec, mam przecież obowiązki wobec starej matki.

6 komentarzy:

  1. Niestety nawet najbliższe nam osoby potrafią być dla nas okrutne...

    A zastanawiałaś się nad jakimś ośrodkiem dla mamy, bo z tego co piszesz, to jeszcze szybciej się wykończysz niż ona...
    Wiele w życiu przeszłaś i też masz prawo być szczęśliwa. Nawet za cenę bycia egoistką...

    Życzę Ci dużo siły.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tego, co piszesz wynika, że twoja mama jest zaborcza i narcystyczna. Jedyne co może Cię uratować to zerwanie kontaktu z taką osobą - niestety. Szczerze współczuję. Tu może pomóc dobry psychoterapeuta. Życzę dużo wytrwałości !

    OdpowiedzUsuń
  3. Elu, jest taki przepis w samolotach, że w razie zagrożenia najpierw matka ubiera maskę sobie a dopiero potem dziecku i wcale nie jest to egoizm tylko zdrowy rozsądek bo tylko zdrowa matka może zaopiekować się dzieckiem. To tez dotyczy Twojej sytuacji. Nie jest egoizmem najpierw troszczyć sie o siebie bo chora nie będziesz się mogła zaopiekować nikim. Tak tylko cytuję bo nie mam żadnej rady dla Ciebie, nawet trudno mi sobie wyobrazić taką sytuację. Ja bym znalazła fajny ośrodek i odwiedzała mamę ile razy bym chciała i tak ciągle mówię moim dzieciom i wnukom: oddać mnie i odwiedzać. Żadnego poświęcania bo będę straszyć. Chcę widzieć dzieci szczęśliwe a nie ofiarne i heroiczne. Radzę jak Ula, znajdź dobrego psychologa. Przytulam Cię Elu czule.

    OdpowiedzUsuń
  4. W bardzo trudnej sytuacji jesteś. Nie wiem, co doradzić. Najlepiej byłoby znaleźć dla niej jakiś ośrodek opiekuńczo-pielęgnacyjny, chyba... Życzę Ci zdrowia i siły...

    OdpowiedzUsuń
  5. Czasem jedna niewłaściwa, wymuszona na siłę decyzja przynosi lawinę nieszczęść. Zawsze łatwo radzić komuś....jednak panie wyżej dobrze radzą, inaczej za chwilę sama będziesz potrzebowała pomocy, bo wpadniesz w depresję i nerwicę. Uściski ślę ...

    OdpowiedzUsuń
  6. Trudno uwierzyć, że matka potrafi gnębić swoje dziecko. A jednak tak jest. Teraz mama jest u Ciebie. Doskonale pamiętam z wcześniejszych postów jak pokonywałaś wiele kilometrów aby pobyć u niej, zrobić zakupy, posprzątać. Żadnego miłego słowa, podziękowania, ciągle żale i pretensje. Elu, trudno radzić. Jednak powinnaś poszukać dla niej jakiegoś ośrodka. Taka sytuacją wykończy Cię. Musisz się ratować.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń