środa, 28 lutego 2018

Koronarografia i echo serca

        Koronarografia to zabieg diagnostyczny, umożliwiający dokładną ocenę tętnic zaopatrujących mięsień sercowy w krew. Polega na wprowadzeniu poprzez tętnicę obwodową cewnika do tętnic wieńcowych. Następnie podany zostaje kontrast i nagrany film, pokazujący stan badanych naczyń. Koronarografia serca pozwala sprawdzić, które tętnice wieńcowe są zwężone i czy zwężenie to jest istotne. Lekarz daje skierowanie na koronarografię, gdy podejrzewa ryzyko choroby wieńcowej (wysoki poziom cholesterolu, nadciśnienie, zaburzenia pracy serca). Badanie przeprowadza się też często, gdy lekarz stwierdza lub podejrzewa zawał serca.
         Jak przebiega badanie?
Koronarografia wykonywana jest w sali zabiegowej pracowni hemodynamiki, gdzie znajduje się rentgen i urządzenia monitorujące pracę serca. W trakcie zabiegu pacjent leży płasko na stole zabiegowym. Lekarz nakłuwa lub lekko nacina tętnicę na nadgarstku (coraz rzadziej udową w pachwinie), a następnie delikatnie wsuwa do tętnicy cewnik (miękką, pustą w środku, rurkę), kierując go w stronę serca. Przez cały czas cewnik jest obserwowany na ekranie monitora dzięki rentgenowi. Potem do jednej z tętnic podawany jest środek cieniujący, co zostaje zarejestrowane na filmie (tzw. angiogram). Widać na nim przepływ krwi w naczyniach serca oraz wszelkie zwężenia i wady budowy tętnic. Po badaniu lekarz delikatne wyjmuje cewnik. Podczas zabiegu monitoruje się pracę serca za pomocą EKG i  ciśnienie krwi.
         Koronarografia jest zabiegiem inwazyjnym, co oznacza, że jego wykonanie obarczone jest ryzykiem (każdy zabieg, podczas którego dochodzi do przerwania ciągłości tkanek jest zabiegiem inwazyjnym). Inne popularne zabiegi inwazyjne to m.in. gastroskopia oraz biopsja (badania nieinwazyjne to m.in. usg i cytologia). Podczas zabiegu pacjent jest jednak stale monitorowany przez lekarza kardiologa lub chirurga. Powikłania po koronarografii zdarzają się bardzo rzadko, raczej u osób w podeszłym wieku i gdy istnieją inne choroby, np. cukrzyca lub niewydolność nerek.
Najczęstsze powikłania to :
1/ niegroźne: krwawienie zewnętrzne lub krwiak (siniak) w miejscu nakłucia tętnicy
2/ zagrażające życiu: czasowe lub trwałe zaburzenia pracy nerek, udar mózgu.
         Mąż miał dzisiaj robioną w szpitalu. Zostaje tam chyba do jutra. Sam nie wie do kiedy. Dlaczego to robił? Ma podwyższony cholesterol, ale znowu nie aż jakoś strasznie, ciśnienie wyregulowane lekami. Na pytanie dlaczego właśnie, powiedział, że się męczy przy seksie. Rozśmieszyło mnie to, bo w końcu po co się męczy. Ja nie muszę go uprawiać, więc nie narażałby się na takie zagrożenie. Faceci w tym wieku chcą chyba pokazać na co ich stać. Dobrze, że dba o siebie, ale czy seks jest wart, aby narażać się na powikłanie. 

wtorek, 27 lutego 2018

Kochała czy nie

        Wieczorem przychodzą do głowy różne myśli. Dzisiaj myślałam o dzieciństwie mojej wnusi i mojej córki, moim, a nawet mojej mamy. Wnusię kochamy ponad wszystko. Jej mama, a moja córka jest jej oddana do reszty. Widzę jak ją bardzo kocha. Zastanawiałam się czy ja też, aż tak okazywałam jej swoją miłość. Czy mówiłam jej często, że ją kocham. Doszłam do wniosku, że moja córka  jest taka, bo wyrosła w domu który stworzyłam, pełnym miłości. Kochałyśmy się wzajemnie i to czułyśmy. Ja wyrosłam w raczej zimnym domu. Czy mama mnie kochała, czy tylko wypełniała rodzicielskie obowiązki. Dlaczego więc jak dowiedziała się o mojej ciąży, powiedziała „ teraz dowiesz się co znaczą bachory”. Więc tylko tyle dla niej znaczyłam?  Ja nigdy nie powiedziałabym czegoś takiego mojej córce. Cieszyłam się razem z nią. Czy moja mama dlatego była taka, bo nie umiała kochać naszego taty. Czy dlatego że w jej rodzinnym domu nie było miłości, tylko obowiązki
         Myślałam też, jak to jedna decyzja zaważyć potrafi na całym życiu człowieka. Jako nastolatka byłam zakochana, a może mi się tak zdawało, bo skąd miałam wiedzieć co to miłość. Chłopak z rodziny znajomych. Te same wartości, ta sama kultura, wychowanie itd. Innych nie znałam. On był najlepszy. Dla mnie. Według mamy nie był dla mnie. A może raczej to ja nie byłam dla niego. Zresztą ja nie miałam być dla nikogo, tylko dla niej. Jestem pewna, że gdybyśmy ze sobą zostali, mieszkałabym w rodzinnym mieście. Może nawet razem z nią. A że tak się nie stało, aby zabić ból serca poszłam na studia i moja historia weszła na zupełnie inne drogi, aż wreszcie do obecnego miejsca. Mama została sama. Bo tak wybrała za mnie przed prawie pięćdziesiąt laty. Tamten chłopak nadal mieszka w naszej rodzinnej miejscowości. Prosty, skromny chyba nadal uczciwy. Ja chyba zrobiłam karierę. Trochę niechcący, a jednak. Mama też chyba się nie spodziewała takiego obrotu i nie marzyła o takim obrocie sprawy, ale cóż, stało się. Ja nie żałuję niczego co było w moim życiu, ale czy Ona również? Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz. W przysłowiach jest prawda.

poniedziałek, 26 lutego 2018

Kobieta w związku

               Kobieta w związku ma znacznie gorzej. Trudno się dziwić, że stajemy się jak baba jaga. Mojego pierwszego małżeństwa prawie nie pamiętam. Było złe na tyle, że nie wyobrażałam sobie spędzić w nim całe życie. Było złe na tyle, że długo nie wyobrażałam siebie w nowym związku. Aż po ponad dwudziestu latach poczułam się samotna. Jurek bardzo się starał. Sprzątał, nadskakiwał. Powiedziałam, dlaczego nie. Może wreszcie nie będę musiała o wszystko starać się sama. Należy mi się też trochę troski od kogoś drugiego. Tak było na początku. Teraz dużo się zmieniło, a mnie dużo denerwuje, bo dlaczego nie. Na przykład, schodzę dzisiaj z góry, a w salonie na centralnym miejscu, na stole ładuje się okropne urządzenie, jakby nie można tego włączyć w innym, dyskretnym miejscu. Wcześniej w łazience umywalka brudna, na podłodze i sedes w same kropki od moczy, na okienku rozlany mocz z pojemnika do badania. W dolnej łazience też jak zwykle pod pisuarem podłoga obsikana, na oknie skrawki papieru toaletowego, bo taki mały skrawek trzeba jeszcze podzielić, a reszta czeka na drugi raz. Denerwują mnie też te ciągle opryskane lustra. Ja też czyszczę zęby, ale nie zostawiam po tym śladów na lustrze. Ubrania albo ubieram drugi raz, albo lądują w koszu do prania. Kto je wietrzy w łazience porozwieszane na całej wannie. I jak tu się kąpać? Nigdy nie uskuteczniałam drzemki w pościeli. Łóżko służy do snu w nocy, a na drzemkę w ubraniu jest kanapa. Niestety nie dla mojego męża. Na tapczanie może być tylko jedna poduszka. Ja lubię więcej, dla dekoracji. Znowu problem, bo przeszkadzają. W szafie też powinno być tyle przedmiotów jak słupów przez pole, bo inaczej wszystkiego od razu nie widać i jest „bałagan”. Gdzieś jednak to wszystko musi być, ale nie wiem gdzie. W przedpokoju wystawa wszystkich butów, bo mogą się przydać. To nic że dwa kroki dalej jest szafa. I ta szmatka na siedzisku w przedpokoju do oparcia nogi, aby wiązać sznurowadła. Jak będzie w koszyki niżej, to już trzeba wykonać dodatkową czynność. Musi być akcent szpecący. No i jeszcze to co może kiedyś doprowadzić do tragedii. Ciągle walające się jakieś tabletki, gubione przy dzieleniu do tygodniowego pudełka. Na podłodze, na stole, na kanapie. Co będzie jak Ola raz się zapomni. Mówię jej, że to dziadka i nie wolno, ale to przecież małe dziecko. Do tego ta oszczędność zakrawająca na sknerstwo. Wody do mycia podłogi góra i dół razem na dnie wiaderka. Przy zmywaniu naczyń podobnie. Mycie w umywalce nie inaczej, a potem umywalka aż obrośnięta brudem. I jeszcze ciągle powinnam mieć ochotę na seks. Mam czasem tego wszystkiego serdecznie dosyć.

Zima wróciła

 
              19 lutego zastanawiałam się czy to już wiosna. Poszłam porządkować w ogrodzie. Za płotem krzyczały żurawie. Sadziłam że to najlepszy jej zwiastun.


           Od tamtego dnia napadało sporo śniegu. W nocy mróz sięga do minus 16 stopni. W dzień trochę łagodnieje, ale teraz / godzina 13ta/ nadal jest minus siedem. Co prawda jest piękne słońce i nie odczuwa się tego tak bardzo. Zatem na wiosnę trzeba jeszcze poczekać.

niedziela, 25 lutego 2018

Czy to seksoholik

                    Co oznacza określenie „ seksoholizm”? Jest coraz gorzej. Czy uprawianie seksu w wieku 70 lat, raz w tygodniu to za mało? Ciągła jego potrzeba, bo raz na tydzień to za mało, według mnie to przesada. Poza tym przeglądanie stron porno, czerpanie przyjemności z oglądania takich filmów, sprowadzanie każdego niemal tematu do spraw damsko męskich to według mnie choroba. Ja nie mam na ekscesy ochoty. Jestem już w pewnym wieku i lubię się przytulić, ale mam dość ciągłych przytyków, że trafiła mi się druga taka. Kiedyś mówił to o byłej żonie. Wyobrażam sobie jakie były jego potrzeby w młodości, więc wcale nie dziwię się jej, że też stroniła od tego. Wszystko ma swoje granice. Jego syn powiedział, że kocha swoją żonę, ale nie ma do niej popędu. Zapytałam, czy On do byłej żony miał zawsze. Odpowiedział, że on miał zawsze do każdej. Czyli to nie miłość, a zwyczajny samczy popęd. Zresztą ja też czuję się jak samica, która zaspakaja potrzeby. Moje piersi obejmowane garścią, ręka trzymana w kroczu i to ma być przyjemne zasypianie. Może dla kogoś. Dla mnie to przedmiotowe traktowanie. Seks był dla mnie uzupełnieniem uczucia. Teraz nie jest. Uczucie swoją drogą, a seks swoją. Nie mam pod tym względem dużych doświadczeń. Z A., byliśmy młodzi, nie doświadczeni. Zresztą to trwało zaledwie trzy lata i było pełne burz. Potem byłam długo sama. Z M. też trzy lata, ale seks do policzenia na palcach. Teraz na początku była delikatność. Myślałam, że to jest to. Niestety teraz jest uznanie, że im bardziej ściskasz, popychasz to większa rozkosz dla kobiety. To efekt edukacji seksualnej opartej o filmy porno. Gdyby można penisem dosięgnąć aż mózgu. I to przeświadczenie, że każda kobieta marzy najbardziej o jurnym facecie. Nie wiem jak to się może skończyć, ale usłyszałam, że brak współżycia to powód do rozwodu.


sobota, 24 lutego 2018

Jeszcze nie koniec

            Dlaczego wybieram mocne filmy. Komedie mnie nie bawią. Byliśmy na  "Jeszcze nie koniec",
który  przedstawia  ciemną stronę życia rodzinnego, którego początkiem jest rozwód, a dziecko staje się zakładnikiem narastającego konfliktu pomiędzy rodzicami. 
            Na stronie http://www.filmweb.pl/review/Historia+przemocy-20459  w recenzji filmowej Piotr Czerkawski tak pisze o filmie :
            Ciemna strona życia rodzinnego, którego początkiem jest rozwód. Najmłodsze dziecko staje się zakładnikiem narastającego konfliktu pomiędzy rodzicami. Przyparty do muru stara się zapobiec najgorszemu. Debiutujący w pełnym metrażu Xavier Legrand nie miał przed sobą łatwego zadania i musiał wytrzymać, rzadką w przypadku początkujących filmowców, presję. Wszystko dlatego, że "Custody" stanowi rozwinięcie poprzedniego dzieła reżysera – wielokrotnie nagradzanego, krótkometrażowego "Zanim stracimy wszystko". Na szczęście młody twórca stanął na wysokości zadania i udowodnił, że dysponuje nieprzeciętnym talentem. "Custody" okazuje się filmem przewrotnym, a jednocześnie dojrzałym i pozbawionym zbędnego efekciarstwa.
          Debiut Legranda zaczyna się od 20-minutowej sekwencji w sądzie rodzinnym, przed jakim toczy się rozprawa o przyznanie opieki nad dzieckiem rozwodzącej się pary. Po wysłuchaniu zeznań matki i ojca sędzina stwierdza otwarcie, że nie wie, które z nich zasługuje na miano większego kłamcy. Wydany przez kobietę wyrok stwierdzający, że mały Julien będzie dzielił swój czas pomiędzy oboje rodziców, nie satysfakcjonuje żadnej ze stron.
         Na pierwszy rzut oka tego rodzaju otwarcie powinno zwiastować dramat obyczajowy w rodzaju "Rozstania" albo "Niemiłości". Nic bardziej mylnego. Legrand, inaczej niż Farhadi i Zwiagincew, nie dryfuje w stronę uniwersalnych metafor, lecz staje po stronie kina społecznie zaangażowanego. Jednym z najważniejszych wątków "Custody" okazuje się rozdźwięk pomiędzy wartościami przyświecającymi prawnikom a nieprzystającą do nich rzeczywistością. Nie da się bowiem ukryć, że istotną przyczyną rozgrywającej się na ekranie tragedii pozostaje mechaniczne przywiązanie do idei małżeńskiej równości.
          Na ważny aspekt debiutu Legranda wyrasta także kryzys tradycyjnie rozumianej męskości. Antoine Besson wyraźnie nie potrafi pogodzić się z faktem, że nie sprawdził się jako mąż i ojciec. Bodaj najbardziej boli bohatera świadomość, że najbliżsi potrafią doskonale radzić sobie bez niego. Starsza córka zdaje się w ogóle nie zauważać jego nieobecności, wspomniany Julien nie mówi o tatusiu inaczej niż "ten człowiek", a była partnerka szybko znalazła pocieszenie w ramionach innego mężczyzny. Skompromitowany samiec reaguje na swą klęskę rozpaczą i histerią, która coraz wyraźniej przeradza się w agresję. Antoine'owi nie daje do myślenia fakt, że w pewnym momencie odwracają się od niego nawet – okazujący na początku pełne wsparcie – rodzice. Żadnego znaczenia nie ma również to, że najbardziej poszkodowany w całej sytuacji okazuje się, Bogu ducha winny, Julien. Dla Antoine’a liczy się tylko to, że swoje problemy powinien rozwiązać "jak prawdziwy mężczyzna".
       Towarzyszące bohaterowi wahania nastroju wywierają duży wpływ na tonację filmu. Początkowo rytm "Custody" jest spokojny, z rzadka tylko przerywany nagłymi wybuchami złości. Im bliżej finału, tym bardziej atmosfera jednak się zagęszcza, co skutkuje wytworzeniem się na ekranie napięcia rodem z thrillera. Utrzymana w tym duchu sekwencja wieńcząca film stanowi gorzko ironiczny rewers jego początku. Świat, który wydawał się uporządkowany i chroniony przez majestat sądu, zamienia się w chaotyczne uniwersum rządzone przez prawo silniejszego.
        Finał robi wstrząsające wrażenie także dlatego, że rozgrywa się w – pozornie bezpiecznej – przestrzeni rodzinnego domu. Decydując się na taki manewr, Legrand doskonale wie, co robi. Zwodnicza swojskość czyni czającą się w filmie grozę jeszcze bardziej intensywną i trudną do zniesienia. Trzeba przyznać, że termin "domowe ognisko" dawno już nie wybrzmiał w kinie w sposób równie dosłowny.

           W ilu domach może rozgrywać się podobny dramat. Wstrząsający film.


„ Jesteś moją przyjaciółką babciu”

            Dotychczas pisałam o niej bardzo oszczędnie. Nie chciałam, nie chcieliśmy zbytnio rozpisywać się o niej w sieci. We wtorek minie rok, jak jesteśmy razem każdego dnia. Było kilka niedużych przerw, bo kilkudniowa choroba czy wyjazd na wakacje, ale poza tym codziennie dziewięć godzin jest ze mną, a potem jeszcze z godzinę jej mama jest u nas. Nie powiem, że nigdy nie jestem zmęczona. Jestem i to czasem nawet bardzo. Już nie chce mi się nic innego. Nawet ogród trochę zaniechałam, decoupage i inne robótki też, ale nie mówię o tym głośno, bo dziadek by mógł wykorzystać, aby przyspieszyć żłobek albo przedszkole, a tak jak kiedyś pisałam „ nie wszystko co jest dobre dla dorosłego jest dobre dla dziecka”. Przecież jej dzieciństwo minie bezpowrotnie, a co zyskamy na wspólnym pobycie to nasze. Dzisiaj mi powiedziała „ jesteś moją przyjaciółką babciu”. Pewnie jeszcze niezbyt świadome to stwierdzenie, ale jakże słodkie. Przecież chociażby dla tych kilku słów warto się poświęcić. Przy stole, po obiedzie rozmawialiśmy o wyjeździe w góry. Wnusia mówiła mi dzisiaj, że jej tata mówił że pojadą. Ona od siebie / wg. jej mamy to z bajek wie/ dodała, że trzeba mieć namiot i linę do wspinania i kask. Dodała też „  Babciu Ciebie też zapraszamy razem z nami”. To było zaproszenie od niej, bo nie było o tym mowy dotychczas. Kiedyś też mówiła "lubię z Tobą przebywać babciu". Jest taka kochana.

Powitanie

   
              Witam  na moim nowym blogu. Dotychczas prowadziłam go pod adresem http://co-gra-mi-w-sercu.blog.pl, niestety platforma zostaje zlikwidowana. Początkowo chciałam zaprzestać pisania, ale przyzwyczajenie mówi nie rób tego i pisz dalej. Zakładam więc nowego. Poprzednie zapisy na zasadzie kopiuj wklej przeniosłam na papier i stoją na półce. Od dzisiaj jestem tutaj. Czy znajdą się czytelnicy? W końcu to będzie tylko moje życie, moje przemyślenia, mój dom i ogród, moje robótki.  Zatem jest to rodzaj mojego pamiętnika. Nie mniej, zapraszam.