Raczej rzadko udzielam się na swoim blogu kulinarnie. Nie dlatego, że jestem kuchennym antytalenciem, ale dlatego, że wydaje mi się to bardzo prozaiczne. Jeść trzeba, więc i pitrasić też. Dla siebie codziennie, dla gości niecodziennie. Obecny okres pandemii sprawił, że do sklepu prawie nie chodzę. W ciągu dwóch miesięcy byłam raz. Czasem zamawiałam, ale piekłam też chleby. Nie takie w maszynie, ale wyszukane gdzieś w internecie, z wycinków z gazet odłożonych kiedyś tam. Był już taki z płatkami owsianymi, był z siadłym mlekiem, a dzisiaj pszenny, bagietkowy. Prosty i smaczny. Jadłam już jak był gorący. / 500g mąki, 2 łyżeczki soli, 375 ml wody ciepłej, 25g drożdzy świeżych, bo takie udało mi się kupić/ Wyrobiłam, wyrosło na misce po dwóch prawie godzinach.
Wyłożyłam na stolnicę posypaną mąką, trochę wyrobiłam i na blachę. Po pół godziny do piekarnika w 230 stopni. Po 35 minutach góra- dół, był gotowy.
Po następnych 35 minutach z jednego została tylko połowa.
Wygląda przepysznie. Nic dziwnego, że tak szybko się rozszedł, taki cieplutki jest zwykle najbardziej kuszący! :D
OdpowiedzUsuń