niedziela, 17 marca 2024

Wspomnienie

                 To już dwadzieścia sześć lat. Jego wiek z tamtego czasu, osiągnęłam w moje ostatnie urodziny. Chociaż już nie na etacie, ale pracował do końca. Był z tych, nie zastąpionych, więc pomagał znajomemu. Nie skarżył się, że czuje się źle, nie chorował. Był zdrowy? Dzisiaj wiem, że udar może się przydarzyć, wcześniej nie chorując lub nie wiedząc o chorobie. Czy nie było już mu za ciężko chodzić codziennie do pracy? Mnie, chociaż też pomagam i jestem z tych aktywnych, byłoby już za ciężko. On nic nie mówił. Może traktował też, to trochę jako rodzaj rozrywki, spotykał się z ludźmi, coś tworzył. Wtedy, w dzień po Środzie Popielcowej, a zarazem po swoich siedemdziesiątych urodzinach, będąc w pracy, upadł, stracił przytomność. Natychmiastowe sztuczne oddychanie i masaż serca wykonany przez współpracowników nie przyniosły rezultatu, dopiero pomoc medyków zadziałała, chociaż nie do końca. Przerwa trwała dwadzieścia siedem minut. Tyle potrzebowała karetka, aby dojechać. Reanimacja przywróciła bicie serca, samodzielny oddech, niestety niedotleniony mózg już nie wrócił do życia. Lekarze mówili warzywo, bezwarunkowe odruchy. Trzy tygodnie czekania na cud. Na oddziale nie było wtedy nowoczesnych łóżek, tylko zwykłe płaskie, ale pomimo leżenia plackiem, nie miał odleżyn, ale na płucach zbierał się płyn. Kiedy zaczynał charczeć, pielęgniarki mówiły, zaczyna się topić. Odsysanie nie było przyjemne. Z czasem, z płynem, zaczęła pojawiać się krew. Czy to go bolało? To był jedyny nieprzyjemny zabieg. Inne jak pobieranie krwi do badania, kroplówki wiemy jakie są. Oddychał bez aparatury, serce pracowało, aby wykonać przewidywaną dla niego liczbę uderzeń. Do końca był spokojny. Ostatni wydech nastąpił o piętnastej bez minut. Jak fajrant w pracy. O piętnastej dziesięć zadzwoniłam po pielęgniarkę.
             Wówczas mówiłam, że nie chciałabym tak się "męczyć". Teraz wiem, że się myliłam. Jeżeli nawet odczuwał jakiś ból, /lekarze mówili, że nie/ to trwało to, tylko trzy tygodnie. 
               Modlimy się " od nagłej niespodziewanej śmierci..." Mając świadomość swojej śmiertelności, zwłaszcza w pewnym wieku, jesteśmy chyba na nią przygotowani, więc nie będzie ona nagła. Inna sprawa, czy oczekiwana.

2 komentarze:

  1. Minęło dwadzieścia sześć lat a Ty Elu doskonale pamiętasz tamten dzień. Utrata rodzica to szczególnie bolesne doświadczenie, z którym ciężko sobie poradzić.
    Tulę Cię mocno i serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trudno to zapomnieć, kiedy sprawa dotyczy kogoś bliskiego. Ja pracowałam we Włoszech w placówkach, gdzie leżeli pacjenci w stanie wegetatywnym i choć minęło wiele lat, nadal dobrze pamiętam większość z nich, bo po pewnym czasie wytwarza się z takimi pacjentami szczególna więź niemal matka - dziecko, człowiek nie raz musi walczyć z czasem i własnym zmęczeniem, żeby dać im wszystko czego im potrzeba. Z jednej strony to wielki dar, móc być przy takiej osobie do ostatniej chwili, ale też świadomość własnej kruchości i przemijania a także strach, że może to człowieka spotkać i nie wiadomo, kto wtedy będzie przy nas. Myślę, że Twój Tata nie cierpiał, nie miał świadomości swego umierania a Ty na szczęście mogłaś być przy nim do końca.

    OdpowiedzUsuń