środa, 3 stycznia 2024

Moje przeprowadzki

                W moim siedemdziesiąt letnim życiu było ich kilka. Kiedy się urodziłam mieszkaliśmy u dziadków to znaczy rodziców ojca. Kiedy miałam roczek, rodzice przeprowadzili się z jednego pokoju i wspólnej kuchni, którymi dysponowali u dziadków do wynajmowanego, ale samodzielnego mieszkania. Też nie było cudów, ale większy metraż i samodzielność.  Była to więc moja pierwsza przeprowadzka. Byłam jednak zupełnie nieświadoma tego co się działo i nic z tego nie pamiętam.
            Kiedy pojawił się mój brat, rodzice zapragnęli czegoś więcej.  Od rodziców mamy dostali działkę i zaczęli budowę domu. Miałam dziesięć lat, kiedy nastąpiła przeprowadzka druga. Dom nie był wykończony, ale mieliśmy już do dyspozycji dwa pokoje z kuchnią i możliwości na więcej. To była już moja świadoma przeprowadzka. Cieszyłam się na nowe. Nie miałam swojego pokoju, nawet o nim nie marzyłam, ale na strychu urządzałam swój kącik do zabawy. Cieszyło wszystko co było wokół. Mieszkałam tam dwadzieścia osiem lat. Swojego samodzielnego pokoju na poddaszu doczekałam się dopiero, kiedy wyszłam za mąż. Wielokrotnie chciałam stamtąd uciekać, ale nie miałam dokąd, nie umiałam i nawet jak otrzymałam już własne, wyczekiwane przez lata mieszkanie w bloku nie wyprowadziłam się od razu. Po prowokacjach ze strony mamy mieszkanie udostępniłam bratu, który miał wielokroć trudniejsze warunki i czekał na swoje, a mama ich u siebie nie chciała.
         Wyprowadziłam się, kiedy brat otrzymał swoje, a ja miałam 39 lat. To było moje pierwsze, samodzielne, dwa pokoje , czyli oddzielny dla córki. Mieszkanie które mogłam po swojemu urządzać, w którym mogłam żyć jak chciałam, po swojemu. Tam wychowałam moją córkę. Tam był mój azyl przed apodyktyczną matką. Tam byłam szczęśliwa. Mieszkałam tam przez osiemnaście lat. 
          Córka dorosła, znalazła pracę w innym mieście, wyszła za mąż, a ja poznałam obecnego M. Przeprowadziłam się do niego. Samo zamieszkanie w nowym miejscu nie było problemem. Byłam przecież szczęśliwa. Nowy związek, blisko córki, było fajnie. Problemem było definitywne rozstanie się z tamtym mieszkaniem. Sprzedałam go. Zostawiłam w nim osiemnaście lat mojego i córki życia. Pozostały tylko pamiątki i wspomnienia. Zatem ta przeprowadzka była sentymentalna. To co mogłam zabrać, zdeponowałam w garażu, bo przecież M. miał jako tako urządzone mieszkanie / było jego syna/, ale marzył o domu.  W realizacji marzeń nie były przeszkodą finanse, więc na działce syna wybudował, a może wybudowaliśmy  dom. Ja urządzałam, on finansował i po czterech latach mieszkania w bloku, przeprowadziłam się po raz kolejny do domu z dużą działką, gdzie stworzyłam ogród.
                Tamto mieszkanie wraz z wyposażeniem było syna, więc właściwie przeprowadziłam nas ja. Wszystko co zabraliśmy ze sobą przewiozłam moim autem i sama. Przydały się też moje rzeczy z garażu i tutaj jedynie potrzebny był większy samochód, bo były tam też meble, lodówka, pralka itd. To była też radosna zmiana. Miałam możliwość wykazania się w urządzaniu domu, ogrodu i rodzinnego życia. Duża kuchnia, duży stój dla gości, kilka pokoi, też dla gości, spiżarnia zastawiana wciąż nowymi zaprawami. Było super. Do czasu. Dom przestawał być moim .  Usłyszałam nawet, że to jest syna, ale zawsze byłam tego w pełni świadoma, bo przepis mówi wyraźnie właściciel działki jest właścicielem tego co na niej się znajduje. Nie przeszkadzało mi to. Robiłam przecież wszystko dla nas, dla siebie, bo tam mieszkaliśmy. Dom przestawał być moim i nie o prawa własności chodziło, ale ja stawałam się w nim tylko służąca. Po dziewięciu latach po raz kolejny się przeprowadziłam. Pomimo, że włożyłam w to miejsce całe swoje serce, bez żalu.
          Teraz mieszkam w swoich własnych 32 metrach, kupionych po sprzedaży poprzedniego mieszkania i kupionych, jak to wtedy powiedział mój M " na wszelki wypadek" . Co miał wtedy na myśli? Znowu zajęłam się urządzaniem i tworzeniem nowego gniazdka. Mówi się, małe, ciasne, ale własne. Znowu przeprowadziłam się sama, bo zabrałam tylko moje osobiste rzeczy i to co przewiozłam ze starego mieszkania / oprócz mebli i dużych gabarytów/. Mam nadzieję, że to moja ostatnia świadoma przeprowadzka. Nie wiadomo co los może przynieść, więc jestem świadoma, że może być jeszcze jakaś, na przykład, że mogę być niepełnosprawna i będę potrzebowała stałej opieki. Wtedy zostanę przeprowadzona w miejsce gdzie mi ją zapewnią. Aby nie komplikować życia rodzinie, poddam się takiej ewentualności.      
             Pozostaje jeszcze ta ostateczna, ale już tylko wyprowadzka, gdzie tak jak w przypadku pierwszej, zrobią to za mnie, a ja nie będę już jej świadoma. Cóż, takie jest życie.

1 komentarz:

  1. Elu, jakoś ominął mnie ten post ale go przeczytałam dziś i zainspirował mnie do napisania swojego o przeprowadzkach i miejscach zamieszkania. Dobrze powspominać w zimowe południe.

    OdpowiedzUsuń