sobota, 14 czerwca 2025

Dubajska czekolada

            
           Co jakiś czas na świecie pojawiają się nowe szaleństwa, chociaż to może nie jest szaleństwem, ale nowym produktem. Szaleństwem jest jego cena.
Czekolada dubajska  z nadzieniem z kremu pistacjowego, ciasta kataifi i pasty tahini po raz pierwszy została wyprodukowana w Dubaju w 2021 roku. Oryginalna receptura czekolady dubajskiej jest owiana tajemnicą i mamy jedynie informację o użytych w niej  składnikach.
      Produkt zyskał ogromną popularność chyba dzięki filmikom w mediach społecznościowych. Ja też stamtąd się o niej dowiedziałam. Popularność tej czekolady sprawiła, że wiele pracowni cukierniczych i zarówno małych jak i  dużych producentów słodkości, zaczęło tworzyć swoje autorskie receptury na bazie składników użytych w oryginalnej tabliczce z Dubaju.
            Z czego się składa tabliczka takiej czekolady?  Ano, tabliczka dubajskiej czekolady składa się z czekolady mlecznej, wypełnionej słodkim kremem pistacjowym, wymieszanym z drobno pokrojonym, chrupkim ciastem kataifi i pastą tahini.  Tahini  to pasta sezamowa  na bazie nasion sezamu, wykorzystywana do przygotowywania wielu azjatyckich potraw, natomiast ciasto kataifi to rodzaj cienkiego, nitkowatego ciasta, które również jest popularne w kuchni Bliskiego Wschodu, Turcji, Grecji i Bałkanów. Może być wykorzystywane zarówno w deserach, jak i w daniach wytrawnych. Kataifi powstaje z prostych składników, mąki pszennej, wody, odrobiny soli i tłuszczu. Ciasto jest specjalnie rozciągane i cięte na bardzo cienkie paski, co nadaje mu unikalną teksturę.
            Jest to chyba najdroższa z czekolad. Tabliczka oryginalnej / nie wiem jaka gramatura/ kosztuje ponoć ponad sto złotych. Ja kupiłam z ciekawości, tą podrobioną, z Lidla. Czekolada to dużo powiedziane, batonik 70 gramowy za chyba około dziewięć złotych. Może dlatego, że to ta z podrobionych, bo języka mi nie wyrwało, a żeby płacić takie pieniądze, to rzeczywiście szaleństwo. No cóż synonim do szaleństwo to chyba głupota.

czwartek, 12 czerwca 2025

Czytanie


          Ostatnio zmalał mój zapał książkowy. Czytam mniej, chociaż może to tylko złudne. Czytam i przeglądam " wykopaliska" mamy, ale również co nieco innego. Te z wykopalisk nie traktuję w ramach czytania. Owszem, czytam, przeglądam, ale to inny sposób przyswajania ich. 
                  Te czytane to " Depresja" M. Sary Rosenthal, czyli ciągle powtarzający się u mnie temat, ale lepiej wiedzieć więcej. Autorka pisze o przyczynach, objawach i jak sobie radzić bez leków. Tematy już mi znane z innych materiałów, ale zawsze warto przypomnieć. Książeczka niewielka, zaledwie 127 stron.
               Druga pozycja to " Kiedy odchodzą na zawsze ci, których kochamy" Mary Sheepshanks, czyli jakby w temacie ostatnich zdarzeń. Autorka jako młoda dziewczyna wychodzi za 20 lat starszego przyjaciela rodziny. W książce opisuje swoje zmagania z upośledzonym dzieckiem, chorym, zaborczym mężem i innymi osobami z bliskiego otoczenia. Wzruszająca książka, a jednak trudne tematy poruszane są w tonie pogodnego pogodzenia się się z losem. Autorka przedstawia je , jako że, w trudnych sprawach, jedynym rozwiązaniem może być śmierć. książka tylko nieco obszerniejsza, bo 223 strony.

" Straciwszy dziecko, nie tylko traci się teraźniejszość, ale i przyszłość"
---
25 i 26 książka, 350/7.897

niedziela, 8 czerwca 2025

Niedzielny rekonesans - Wojanowo

       Ostatnie deszcze niezbyt sprzyjają wypadom poza miasto. My zdążyliśmy między kolejnymi falami. Pierwotnym celem była chęć zobaczenia obrazów wystawionych w wojanowskim parku. To już kolejna edycja plenerowej wystawy twórczości młodych artystów. Zaczęło się w 2020 roku, covid, długi lockdown, ograniczone wstępy do domów kultury, więc kulturę przeniesiono na zewnątrz. W 2021 roku była pierwsza wystawa. W kolejnych latach następne.


              W tym roku odbył się kolejny, powiatowy konkurs zatytuowany  „Widziane pod wodą, czyli fauna i flora jezior, rzek, mórz i oceanów”. Co widać pod wodą? Jakie tajemnice przyrody skrywają głębiny oceanów? Co można dostrzec, nurkując w morskiej toni, a co rośnie lub mieszka pod taflą jeziora? Jakie stworzenia płyną z nurtem strumienia, a jakie odpoczywają na dnie rzeki? To wszystko znajdujemy na przedstawionych pracach.
               Z obowiązujących  zasady konkursu to:
Format pracy: A3 lub A4.
Technika: malarstwo, grafika, rysunek, batik, kolaż.
Uczestnikami konkursu mogły być mieszkańcy powiatu gdańskiego w wieku przedszkolnym, uczniowie szkół podstawowych oraz uczestnicy pozalekcyjnych i pozaszkolnych zajęć plastycznych organizowanych w powiecie gdańskim  do 14 roku życia.
           Najlepsze prace zostały nagrodzone i zaprezentowane podczas wernisażu w parku w Wojanowie.
          Na konkurs wpłynęło ponad tysiąc prac, z czego 140 najlepszych wydrukowano i wystawiono w parku. W konkursie brała również udział moja wnuczka i jej praca zaszczyciła miejsce wśród owych stu czterdziestu. Niestety nagrody nie dostała, ale uważam, że znaleźć się wśród wyróżnionych spośród takiej ilości to już zaszczyt i duma. Tak oczywiście czuje  babcia, więc jak mogła nie pojechać zobaczyć.


        Prace rozstawione są wzdłuż parkowych alejek, więc ich oglądanie to sama przyjemność. Zresztą nie byliśmy sami.


               Prace nagradzane  były oddzielnie  dla kategorii wiekowych 3-6 lat, 7-9 lat i 10-15 lat . Podziwiałam pomysłowość, wyobraźnię i talent. Oto niektóre z wystawionych.
 















                A przy okazji, nie wiedziałam, że niedaleko Gdańska jest takie piękne miejsce na spacer wśród pięknych okoliczności przyrody.
        Wojanowo to niewielka miejscowość, osada położona w gminie Pruszcz Gdański w pobliżu drogi wojewódzkiej nr 226.
         Dzieje Wojanowa zaczynają się w 1369 roku, kiedy to wielki mistrz krzyżacki Winrich Kniprode podarował rycerzowi Markwartowi  wojanowskie dobra. Pod koniec XIV wieku właścicielem dóbr został rycerz Dietrich Lange. Następnie na Wojanowie osiadła rodzina Wojanowskich herbu Leliwa. W połowie XVIII wieku właścicielami została rodzina Tiedemann-Brandis, a od 1927 do 1945 roku Wojanowo było w rękach Hugo Siewerta. 



       Po pięknym pałacu nie ma śladu. W 1945 roku został podpalony przez Armię Radziecką, chociaż niektórzy uważają, że podpalił go ostatni właściciel,  Hugo Siewiert, kiedy zbliżała się Armia Czerwona. Nie chciał, aby wprowadzili się do niego Rosjanie i Polacy. Spłonęła piękna biblioteka na parterze razem z cennymi obr
azami. To czego nie pochłonął ogień rozgrabiono po wojnie. Właściciel Wojanowa pasjonował się końmi, więc niedaleko pałacu stał pomnik konia, który niestety, po wojnie pogalopował do Rosji. Park wraz z zabudowaniami otoczony był ceglanym murem. Park powstał w XVIII wieku. Został skomponowany w stylu romantycznym. Główna aleja, ciągnąca się wzdłuż grobli między "Strugą Gęś", a stawami, wysadzana była grabami. Meandrująca struga wyrzeźbiła głęboką dolinę z malowniczymi skarpami i kaskadowo ułożonymi stawami. Wewnątrz parku znajdują się  trzy naturalne zbiorniki wodne, z których dwa są zasilane wodami „Strugi Gęś”, a trzeci pozbawiony zasilania przekształcił się w mozaikę szuwarów. Ten „suchy staw” zaznaczony jest na mapie już w 1795 roku, na późniejszych mapach występuje jako łąka albo podmokła łąka. Obecnie zbudowano na nim pomost, tak więc możemy udać się na piękny spacer wśród szuwarów.




              Jest w nim również miejsce dla mniejszych i większych dzieci, w tym popularna tyrolka czy zjeżdżalnia - rynna. Odbywają się teatrzyki pod chmurką, między innymi "Bajki w parku".



           O majątku w Wojanowie krążyły , a może i krążą legendy.  Pałac prawdopodobnie posiadał mocno rozbudowane podziemia. W parku / ja go nie widziałam/  jest zabetonowane wejście, bo jak  zaklinają poszukiwacze sensacji, dwór na 99 procent miał połączenie z majątkiem w pobliskim Będzieszynie. Już na trochę mniej procent, ale uważają, że tunel łączył się z cegielnią w Juszkowie. Istnieje ponoć legenda, że  znajdował się tam również tunel, którym można było dojechać do zamku w Grabinach Zameczku podróżując jednym koniem z doczepionym rydwanem.
       Wędrując po parku mijamy historyczne elementy małej architektury, kilka stopni kamiennych schodów, pozostałości po fontannie, fragmenty zastawki spiętrzającej wodę, rozrzucone bezładnie wzdłuż grobli między dwoma stawami postumenty pod rzeźby lub donice z kwiatami.
          Park w Wojanowie to liczący 9,06 hektara kompleks zadrzewień śródpolnych. W okolicach zabudowań był komponowany, na pozostałym obszarze stanowił park leśny. Występuje tu 26 gatunków drzew, około 100 z nich liczy powyżej 200 lat. Rośnie klon pospolity, lipa drobnolistna, dąb szypułkowy, klon jawor, wiąz pospolity, jesion wyniosły i kasztanowiec zwyczajny. Największym drzewem jest dąb szypułkowy o obwodzie 668 cm. Potok „Struga Gęś” płynie w jarze, którego brzegi sięgają do 15 m.
       Na przełomie 2018 i 2019 roku park przeszedł kompleksową rewitalizację. Zrobiono rekultywację zbiorników wodnych. Zbudowano ścieżki i trasy widokowe, zrobiono pomost, taras widokowy, postawiono ławki i oświetlono park. Oprócz zabiegów pielęgnacyjnych, nasadzenia drzew zawieszono budki dla ptaków, nietoperzy i wiewiórek oraz hotele dla owadów. Nic więc dziwnego, że wędruje się wśród śpiewu ptaków. 
       Park w Wojanowie to wyjątkowe miejsce z ciekawą historią w tle. Tam  czas zatrzymał się w miejscu. Zachwyca spokój i piękno przyrody. Lubię takie miejsca.


















piątek, 6 czerwca 2025

Poduszka dla Zosi i moje wykopaliska

            Na blogu " Hafty Uli" znalazłam zabawę dla hafciarek pod nazwą Poduszka dla Zosi.

Ależ się zdziwiłam zbiegowi okoliczności, bo odgruzowując dom mamy, takie właśnie poduszki znalazłam i doszłam do wniosku, że jeśli przeleżały tyle lat, to ich nie wyrzucę. Jedną, czy nawet dwie wzięła córka mojej kuzynki, bo stwierdziła, że teraz są takie modne. Modne czy nie, tego nie wiem i nawet bym nie podejrzewała o to, że tak jest, ale to pamiątka po mamie, ale może bardziej po mnie, bo to ja takie poduszki robiłam. Haft na szarym płótnie . Najpierw wyciągane były co któreś nitki, aby zrobić kratkę. Potem haft jedwabną lasetą. Tył mama szyła z takiego czarnego materiału, jak kiedyś szyło się szkolne fartuszki. Teraz poduszki są już sfatygowane, ale tyle lat przetrwały, chociaż nie pamiętam od kiedy nie były używane. Zastąpiły je inne robione na szydełku.



                 W poprzednim poście pisałam o wykopaliskach. Tych poduszek nie miałam akurat na myśli, a tymczasem zostałam przez Ulę jakoby wywołana do odpowiedzi. 

czwartek, 5 czerwca 2025

Wspomnień czar

                 To już dwa miesiące od śmierci mamy. Jeżdżę do jej domu co kilka dni, pomiędzy innymi obowiązkami. Jeżdżę, aby porządkować. Podświadomie słyszę jak mówi, do mnie nie mogłaś przyjść, a teraz się spieszy, uporządkować i zapomnieć. O innych tak mówiła. Ale to nie tak. Niestety, ktoś musi to uporządkować , a dom nie może zostać bezpański. Coś trzeba z nim zrobić. Na razie sprzątam. Wywiozłam już 660 kg gazet, papierów itp. makulatury, ale to nie wszystko, bo jeszcze są całe stosy. Teraz takie sprzątanie jest utrudnione, bo segregacja. W związku z tym do punktu zbiórki i selekcji odpadów PSZOK wywiozłam 120 kg różnych szmat i innych tekstyliów, które się nie nadawały do niczego. Chyba 20 dużych worków załadowałam do pojemników na ciuchy używane zbierane przez PCK. Kolejne worki czekają do wywiezienia. Już żartuję, aby nie płakać nad tym, że zapcham wszystkie pojemniki w mieście. Poza tym wszystkie popękane, wyszczerbione talerzyki, miseczki, kubki bez ucha itp. całe zbiory reklamówek, siatek, pojemników po jogurtach itp. Już trochę się przerzedziło, ale końca nie widać.
        Nareszcie wzięłam się za szafy, z których wyciągam pościele, obrusy, ręczniki , ściereczki w ilościach jak dla bardzo wielodzietnej rodziny, a nie dla jednej osoby, raczej nowe, niektóre używane. Ilość nastu koców i pościeli mogłyby też zaopatrzyć niemały pensjonat. Zapasy świec, zapałek, żarówek, ręczników papierowych, mydła nie zużyłabym do końca mojego życia, nawet jeśli by trwało kilka lat, a nawet dłużej. Dziesiątki książek, zwłaszcza poradników i o robótkach, po kilka na ten sam temat.  Kilkumetrowe kupony materiałów, wełny. Nic dziwnego, że nie chciała być u mnie, bo nie mogła tego zabrać ze sobą, a chociaż z tego nie korzystała, to bez tego nie mogła żyć. Rozdaję to po rodzinie, kuzynkom, ich córkom, znajomym, co kto chce to bierze. Moja córka powiedziała, babcia nikomu nic nie chciała dać, niczym się nie dzieliła, a teraz z tego jej nazbieranego dobra tyle osób może skorzystać. I to prawda, chociaż teraz z tego jest jakiś pożytek. Ale z tego porządkowania są też pożytki emocjonalne. Powroty do wspomnień, które ocieplają wizerunek mamy i pewnego rodzaju perełki, które znalazłam. O niektórych wiedziałam. Nawet mówiłam, pytałam o te rzeczy, chciałam nie zabrać, ale zobaczyć, ale ponoć ich już nie było, a jednak się znalazły. 
           Jedną z nich jest stara stu letnia książka, którą zrobił z gazet, tygodników mój pradziadek. Tygodniki obejmują lata 1924 -1928. Zszyte, okładka twarda, grzbiet klejony płótnem, nawet rożki są płócienne. Przetrwała różne zapewne koleje losu, nawet wojnę. Nikt się o nią specjalnie nie troszczył. Ot była. Od 60 lat była w domu mojej mamy. Pamiętałam ją z dzieciństwa, ale kilka lat temu mama powiedziała, że nic z niej już nie zostało. Owszem jest zniszczona, nawet jakieś korniki się do niej dobierały, kartki się kruszą i się rozpada. Dużo kartek powyrywane, myślę, że to z czasu przed jej obecnością u mamy, ale jest. Sto lat, wykonana przez mojego pradziadka. Przejrzę ją, przeczytam wiadomości sprzed stu lat i oddam córce. Nie będę jej trzymała u siebie. Wnusie są jeszcze za małe, aby je interesowało " dzieło" ich pra pra pradziadka, ale może kiedyś.








          I na koniec pierwszy artykuł z tegoż zbioru. Chciałam przedrukować, ale myślę, że można się doczytać.


                 O innych wykopaliskach jeszcze napiszę.