Byliśmy dzisiaj w kinie. Wybrałam " Zimną wojnę" Pawła Pawlikowskiego. Film wysoko oceniany przez widzów i nominowany do Złotej Palny w Cannes. To był super wybór, bo film jest super. Film czarno biały jak powojenna rzeczywistość, oszczędny w obrazach, ale wiele mówiący. Dużo muzyki i w podtekście realia życia w latach 50 - 60 tych dwudziestego wieku. Na stronie https://culture.pl/pl/dzielo/zimna-wojna-rez-pawel-pawlikowski tak piszą o filmie. Cytuję w całości.
Zimna wojna" jest jak filmowy wiersz o miłości utkany z półtonów i tęsknoty. Film Pawlikowskiego to jeden z najpiękniejszych i najzabawniejszych melodramatów w historii polskiego kina
W jednej z pierwszych sekwencji "Zimnej wojny" Wiktor uczy Zulę śpiewu. On jest kompozytorem po czterdziestce, ona – dwudziestoparolatką z prowincji, która właśnie dołączyła do komunistycznego zespołu pieśni i tańca. On na pianinie wystukuje sekwencje dźwięków, a ona po chwili stara się je odśpiewać. Nagle ćwiczenie gam zmienia się w muzyczno-miłosne spotkanie – Wiktor z pojedynczych dźwięków zaczyna tworzyć melodię, a Zula natychmiast dołącza do niej, wchodząc z mężczyzną w muzyczny dialog. Tak zaczyna się mikro-improwizacja, wspólna wyprawa w nieznane, która powiedzie bohaterów przez (nie zawsze wspólne) życie.
Zimna wojna" jest jak filmowy wiersz o miłości utkany z półtonów i tęsknoty. Film Pawlikowskiego to jeden z najpiękniejszych i najzabawniejszych melodramatów w historii polskiego kina
W jednej z pierwszych sekwencji "Zimnej wojny" Wiktor uczy Zulę śpiewu. On jest kompozytorem po czterdziestce, ona – dwudziestoparolatką z prowincji, która właśnie dołączyła do komunistycznego zespołu pieśni i tańca. On na pianinie wystukuje sekwencje dźwięków, a ona po chwili stara się je odśpiewać. Nagle ćwiczenie gam zmienia się w muzyczno-miłosne spotkanie – Wiktor z pojedynczych dźwięków zaczyna tworzyć melodię, a Zula natychmiast dołącza do niej, wchodząc z mężczyzną w muzyczny dialog. Tak zaczyna się mikro-improwizacja, wspólna wyprawa w nieznane, która powiedzie bohaterów przez (nie zawsze wspólne) życie.
Ta miłosna wyprawa u Pawlikowskiego rozpisana zostaje
na dwie dekady i wiele niebezpiecznych zakrętów. Polska lat 50. spotyka się tu
z zimnowojennym Berlinem, Paryżem lat 60. i słoneczną Jugosławią, a wszystkie
one stają się scenerią opowieści o dwójce ludzi, którzy nie mogą żyć ze sobą, a
bez siebie – nie chcą.
Wydawać by się mogło, że tak spektakularna opowieść
wymaga epickiego rozmachu i formy. Ale Pawlikowski w "Zimnej wojnie"
pozostaje filmowym poetą. Żeby
opowiedzieć rozbudowaną historię nie potrzebuje wcale wielkich scen,
wystarczają mu pojedyncze obrazy i dobiegająca z głośników melodia – one mówią
więcej i wzruszają bardziej niż wielkie dialogowe sceny.
Kolejne sekwencje "Zimnej wojny"
przypominają wiersze. Reżyser niczego w nich nie eksplikuje, nie przeprowadza
nas przez kolejne ekspozycje, ale wrzuca widza w sam środek opowieści,
pokazując bohaterów na kolejnych życiowych zakrętach. Nie ma tu klasycznych
scen rozstań i pojednań, próżno też szukać rozdzierających serce obrazków rodem
z klasycznych melodramatów. Polski reżyser celowo z nich rezygnuje i opowiada
historię Zuli i Wiktora według własnych reguł.
Film Pawlikowskiego przywodzi skojarzenie z
mistrzowską sceną otwierającą "Zmysłową obsesję" Nicolasa Roega, w
której młoda kobieta i starszy mężczyzna żegnali się na moście oddzielającym
komunistyczną Czechosłowację i Austrię. Widz Roega niczego o nich nie wiedział,
a w ciągu kilkudziesięciu sekund musiał sam dopisać sobie historię, która
doprowadziła bohaterów na przejście graniczne, wyczytać ją z drobnych gestów i
spojrzeń pełnych miłości i wstydu.
Pawlikowski również wiele zostawia wyobraźni widza.
Wie, że to, czego musimy się domyślić, czasami wzrusza bardziej niż to, co
zostaje pokazane na ekranie. Jest przy tym mistrzem minimalistycznego
opowiadania. Jego bohaterowie nie mówią wiele, a mimo to doskonale wiemy, w
którym punkcie miłosnej drogi się znajdują.
Wielka w tym zasługa Joanny Kulig i Tomasza Kota,
którzy w "Zimnej wojnie" stworzyli niezwykłe kreacje. On –
powściągliwy, nieco wycofany, wydaje się stabilizować filmowy związek. Ona –
energetyczna, sensualna, nieco nieokrzesana – rozpala ich wzajemną namiętność.
Kot i Kulig świetnie uchwycili energie swoich postaci, Kot dał Wiktorowi ton
głębokiej melancholii, Kulig obdarzyła swą bohaterkę temperamentem, humorem i
muzycznym talentem.
Muzyka zasługuje zresztą na kilka dodatkowych słów.
"Zimna wojna" rozbrzmiewa bowiem fantastycznymi melodiami, w których
ludowe motywy spotykają się z jazzowymi aranżacjami Marcina Maseckiego.
Pawlikowski czyni z muzyki temat i narzędzie opowiadania. "Dwa serduszka", ludowa piosenka
śpiewana w filmie przez Joannę Kulig, w pewnym momencie staje się symbolem
zniewolenia przez ojczystą kulturę, a zarazem wyśpiewywana w kolejnych
aranżacjach staje się emocjonalnym komentarzem do życia filmowych bohaterów.
Pawlikowski po raz kolejny zabiera widzów w podróż
przez turbulencje historii. Romans
Wiktora i Zuli rozgrywa się w czasach stalinizmu i odwilży, epoce zimnej wojny
i żelaznej kurtyny, wszechwładnej bezpieki i systemu, który miażdżył
kręgosłupy. Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że Pawlikowski traktuje historię
jedynie jako tło, na którym może odmalować tragiczną historię dwojga kochanków.
W wywiadzie udzielonym Tadeuszowi Sobolewskiemu
reżyser przyznawał, że w „Zimnej wojnie” od wielkiej historii bardziej
interesowała go prywatna opowieść o jego rodzicach będących pierwowzorami
filmowych Wiktora i Zuli.
Tworzyli dramatyczną parę, która się cały czas
zwalczała, rozchodziła, schodziła. Wychodzili za innych i znów wracali do
siebie. (…) Opuszczali kraj, za granicą znowu się spotykali, rozstawali. (…) W
życiu staram się unikać podobnych dramatów, ale w kinie wspaniale jest je
przeżyć.
Choć wielka historia ingeruje w życie bohaterów, to
nie ona – w każdym razie nie tylko – jest źródłem ich niespełnień. Spektakl
wzajemnego przyciągania się i odpychania pełen jest niespełnionych ambicji i
lęków, potrzeby zmiany i strachu przed nią. Bohaterowie "Zimnej
wojny" nie są ofiarami logiki dziejów, ale własnych wyborów i ograniczeń,
a także – uczuć. Bo Pawlikowskiego bardziej interesuje historia niespełnionej
miłości niż opowieść o komunizmie i jego ofiarach.
Polecam, film warty obejrzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz