poniedziałek, 18 listopada 2024

Monika Konefał


              Na autorkę i jej niektóre wiersze natrafiłam na facebooku. Podobały mi się, więc zrobiłam sobie prezent. Nie powiem, że był tani, ale to w końcu  ładnie wydane cztery tomiki. 
          Nie czyta się wierszy ciurkiem, trzeba je dawkować i tak też robiłam, ale wiersze, wierszyki, małe formy poetyckie mnie trafiły do serca. Pełne emocji i wzruszeń, czasem wspomnień, takie życie zamknięte w strofkach. Do czytania przed snem, albo przy popołudniowej herbatce. Łącznie 274 strony w czterech tytułach " Emocjonalnie", " Dobrze mi", " Myśli nocne"  i  " Dzieci lat 90." Będę do nich wracała, chociaż " Dzieci..." podaruję córce.
---
42 książka, 274/ 14.716

piątek, 15 listopada 2024

A ja lubię listopad


A ja tam lubię listopad,
gdy liść już ostatni opadł:
bo krótki dzień się nie dłuży,
bo pada, więc się nie kurzy,
bo oczy wreszcie zanurzę
w bezlistnej architekturze
i wąchać mogę bez tremy
miodowy cień chryzantemy.

W tym listopadowym pokocie
błogo mi w błocie i słocie
- wszak zaszyć się mogę in domo,
no bo pogoda, wiadomo,
i w koca fałdach puchatych
czytać wśród listków herbaty
aż przyjdzie - taki mam planik:
sen, wiosna lub prądu zanik.

~Maciej Mamulski~

                 A ja lubię listopad, nie mniej i nie bardziej niż inne miesiące. Czas na spowolnienie, zadumę, długie wieczory. Nostalgiczne mgły, a nawet deszcze. Wieczory przy kominku, z książka, ulubioną płytą. Wygodny fotel z robótką w ręku. I chociaż czasem jest mi źle, to nie wina listopada. Dzisiaj słońce przez okno zagląda i chociaż jest zimno na spacer zaprasza. Może pójdę, zrzucę smutki i byle do wiosny.

czwartek, 14 listopada 2024

"Toksyczne matki" - Hannah Alderete

             Trochę jakby hurtem, poprzednia i ta , ten sam temat. Toksyczne relacje z najbliższą rodziną. W moim przypadku z matką. Przez wiele lat nie byłam tego świadoma.  Zwłaszcza dzieci, nawet nie wiedzą, że zdrowy kontakt z rodzicami powinien wyglądać w inny sposób. Ta nieświadomość może prowadzić do silnych zaburzeń psychicznych, depresji, nieuzasadnionego poczucia winy czy utraty pewności siebie. Chociaż próbowałam się buntować i w niektórych okresach walczyć o swoją niezależność, co się stało, już się nie odstaje. Ostatnich dwóch lat nie da się cofnąć, wymazać. Może dlatego, że jestem już w takim wieku, że nie mam czasu, zdrowia i sił na kolejne uzdrawianie. 
       Na podstawie książki istnieją metody radzenia sobie z tym problemem, ale mam wrażenie że dla mnie już jest za późno.
         Autorka uważa, że niemal każdą relację dziecka z matką można uratować. Wystarczy nauczyć się wyznaczać wyraźne granice i zrozumieć, że najważniejsze jest skupienie się na sobie i swoim życiu. Zadanie rodzica polega na wychowaniu dziecka i przygotowaniu go do samodzielnego życia. Ta rola dobiega końca, gdy potomek dorośnie. Wszelkie próby wpływania na decyzje podejmowane przez dorosłe dziecko, szantaż emocjonalny, wymuszanie poczucia winy czy usilne próby kontroli wyraźnie wskazują na to, że relacja przybrała toksyczny charakter. Uwolnienie się od jej negatywnego wpływu wprowadzi radość do codziennego życia, pomoże w budowaniu pewności siebie i sprawi, że młody dorosły stanie się człowiekiem całkowicie niezależnym.
          Przez całe swoje życie, płakałam i starałam się nie dać. Ostatnio wróciła nadzieja, że jeszcze będę z matką blisko, że się odzyskamy. Niestety, to co się stało,  zburzyło jedynie wszelkie moje nadzieje. Najlepiej chciałabym o niej zapomnieć, ale to jest niemożliwe. To nadal jest moja matka.  Wszystko co mogę, co chcę, już zrobiłam.  Jedyne, co z książki wzięłam sobie do serca, to że nie muszę jej przebaczyć. Nawet dla siebie, ale nie muszę. Wybaczałam przez pięćdziesiąt lat, a teraz wszystko wróciło i już nie potrafię. Zadrą siedzą nawet stare sprawy, bo ile w końcu można. Matka, która jest mi obojętna. Nie czuję się z tym dobrze, ale inaczej już nie potrafię.

" Nie jesteś odpowiedzialna za uczucia i potrzeby swojej matki"
---
39 książka,318/14.760

wtorek, 12 listopada 2024

" Toksyczne matki i teściowe" - Grzegorz Łęcicki


    Autor,  Grzegorz Łęcicki wywodzi się z kręgów katolickich i to chyba głównie zdecydowało, że sięgnęłam po tą książkę. 
       Autor w przedmiotowej monografii czy poradniku omawia negatywne procesy społeczne, które często są przyczyną powstania dysfunkcji w rodzinach. Opisuje zjawiska, takie jak zbytnie i szkodliwe uzależnianie córek i synów, też tych już dorosłych, od matek, destrukcyjny wpływ toksycznych matek i teściowych na związki małżeńskie swoich dzieci, pracę, powołanie, kryzysy ich męskości czy kobiecości itp. Przywołuje i analizuje rozmowy, wywiady, relacje osób, które dorastały w rodzinach dysfunkcyjnych. Zwraca uwagę na  aspekty psychologiczne, np. częste traumy rodzinne.
      Dlaczego jednak ciągle do takich tematów wracam? Bo to siedzi we mnie nadal. Szukam więc opinii, w tym wypadku tej trochę kościelnej. Może też usprawiedliwienia dla obecnego mojego zachowania, dla granic które postawiłam i w jaki sposób to zrobiłam. Dla wyrzutów sumienia, bo przecież IV Przykazanie.  To, że się odizolowałam, jest tylko formą ucieczki, bo psychicznie nadal uwolnić się nie potrafię. 

" Nikomu jeszcze nie udało się wyjechać tak daleko, by nie zabrać tam ze sobą samego siebie"

      Autor próbuje odpowiedzieć na pytanie dotyczące genezy toksycznych zachowań. Przytacza taką opinię na ten temat: " ... przede wszystkim deficyt miłości skutkujący brakiem poczucia bezpieczeństwa, wymuszającym rekompensowanie sobie tego siłą". Ale przecież nie każdy tak reaguje., bo wtedy ja też tak powinnam. Musi być coś jeszcze, indywidualnego. Moja matka, jak jej podobne opiekują się dzieckiem, a właściwie pełnią nadzór, w okresie dziecięctwa, no może do pełnoletności, jakieś naście lat. Ja byłam dla mojej matki, matką, opiekunką, nie chcę powiedzieć służącą, ale i to by się zmieściło w moich obowiązkach wobec niej, już ponad pięćdziesiąt lat, czyli od mojej pełnoletności. Teraz kiedy rzeczywiście tej opieki i pomocy potrzebuje moje siły już się wyczerpały. Może trzeba było je szanować i zostawić na starość. Nie zadam jej tego pytania, bo nie dyskutuję. To i tak nic nie da, a ja tylko będę się źle czuła. . Zresztą to nie tylko mój problem jest taki. Któraś z rozmówczyń autora powiedziała :" Zastanawiam się czasem, czy byłam jej córką, czy sługą".  Moja matka nadal by chciała, aby tak było. Ma opiekunki. Płacę za nie ja, ale zażyczyła sobie, abym to ja wyczyściła jej okna, bo one zrobią to nie po jej myśli. Wiem, nade mną będzie stała jak zawsze i pouczała, krytykowała, krzyczała. Oczywiście odmówiłam. Powiedziałam, że ma jej to kto zrobić, a ja za to płacę. Nic nie odpowiedziała.
            Teściowej nie znałam. Spotkaliśmy się w czasie trwania naszego małżeństwa może tyle razy ile palców u rąk, więc poznać nie zdążyłam, a jej obraz widzę takim, jakim przedstawiała mi go moja mama. Zresztą całe moje otoczenie widziałam tylko oczyma mojej mamy. Za późno, aby coś zmienić, bo tamtych ludzi już nie ma, ale mogę zmienić zdanie na ich temat, to na mój użytek, chociaż tak naprawdę , poprzez to, że bezgranicznie wierzyłam matce, to nie wiem jak było naprawdę.
---
38 książka, 211/14.442

niedziela, 10 listopada 2024

" Listonoszka z Apulli" - Francesca Giannone

           Francesca Giannone w wywiadzie dla „Corriere della Sera” powiedziała " Znalazłam w szufladzie wizytówkę mojej prababci Anny. Oczywiście wiedziałam, kim była, ale nie znałam jej historii. Pomyślałam, że w tej szufladzie, wśród notatek, zdjęć, dokumentów i listów, jest życie do opowiedzenia.".

         Chyba było, bo w książce zostało opowiedziane. W opisie od wydawcy możemy przeczytać.
        Włochy, lata trzydzieste. Maleńka społeczność na południu i niezależna kobieta z północy. Anna jest tam nowa i inna. Kocha książki, zna francuski, nie chodzi do kościoła, nie plotkuje, zawsze mówi to, co myśli. A myśli odważnie. W dodatku zostaje listonoszką, choć praca w męskim fachu „nie przystoi kobiecie”!
Doręcza listy miłosne, pocztówki, pisma urzędowe, wiadomości z frontu i emigracji. Rozmawia z adresatami, a niepiśmiennym czyta listy i pomaga na nie odpisywać, nikt więc nie wie o życiu Lizzanello tyle co ona.
        Autorka tej wielokrotnie nagradzanej bestsellerowej powieści przedstawia nie tylko portret kobiety, która chciała żyć na własnych warunkach, ale też trzy dekady losów włoskiej rodziny i miasteczka. A w tle rodzący się faszyzm, wojnę i rewolucję obyczajową.
         To historia ludzi i epoki, latami skrywanych sekretów i miłości niemożliwych, które nie powinny były się wydarzyć… i nie mogły spełnić.
           Lubię takie książki, obyczajowe, sagi. Bo, " Listonoszka z Apulli"  to bez mała trzydziestoletnia historia rodziny, połączonej więzami krwi dwojga braci. Przez ten czas jedni zdążyli umrzeć inni się urodzić. Ci średni dorosnąć, a życie bywa trudne, pokrętne. Czasem cierpi się w ciszy, mówi stop pragnieniom, miłości, tęsknocie, a czasem ulega. Do czego mogą doprowadzić skrywane tajemnice , w imię czyjegoś dobra, a może z tchórzostwa, z obawy przed utratą czegoś ważnego. A w powieści są  skomplikowane relacje, skrywane sekrety, niespełnione miłości i trudne wybory, które  ukształtowały bohaterów.
           Ta książka pełna jest malowniczych miejsc, smaków, zapachów i różnorodnych uczuć.
Nie brakuje  wątków takich jak przekazywanie wartości i tradycji z pokolenia na pokolenie, relacji między rodzicami i dziećmi oraz o poczuciu przynależności do rodziny, miłości i lojalności. To opowieść o przyjaźni i trudnych wyborach, które kształtują życie. Tak się zaczytałam, że ostatnie zdanie doczytałam o drugiej w nocy. Polecam.

" Nie ma silniejszych zaklęć, ponad miłość do drugiej osoby"
---
37 książka/ 462/14.231

piątek, 8 listopada 2024

Sezon działkowy czas zamknąć

             Były wielkie plany i oczekiwania, niestety nie do końca zrealizowane. Późno zaczęty remont, na szczęście zrobiony tak jak chciałam, ale moich pobytów tam niewiele. Zaledwie dwa razy byłam na noc i obiecałam sobie,  że  wrócę na dłużej. Nie udało się, bo albo potrzebna byłam do wnuczek, albo były obowiązki przy całorocznym domu, albo wizyty u lekarza długo planowane, albo jakiś wyjazd, albo znowu coś nagłego ze zdrowiem. Ciągle to albo i coś przeszkadzało. Można by powiedzieć, po co ci ta działka, skoro masz duży ogród? Ale chyba kiedyś pisałam po co,  jako zabezpieczenie na trudne czasy i gdybym tego ogrodu nie miała mieć. Teraz czas zakończyć sezon działkowy i planować przyszły. Mam nadzieję, że taki będzie.  Trochę jednak się działo. Efekty na zdjęciach. Poranny widok przez okno i reszta, zdjęcia robione jeszcze we wrześniu.













wtorek, 5 listopada 2024

Miesiąc zadumy

              Mówi się często, że miesiąc listopad jest miesiącem zadumy, ze względu na przypadające święta zmarłych. Wracamy wtedy do przeszłości, która minęła za szybko, do ludzi, którzy odeszli, bo musieli, ale tak właściwie to z tą zadumą jest różnie. Dopóki jesteśmy młodzi i nie mamy na cmentarzach bliskich, no może za wyjątkiem dziadków, pradziadków czy dalszą rodzinę, znajomych, to nie bardzo zagłębiamy się w temat. A kiedy tam trafiają bliskie nam osoby, to każda wizyta na cmentarzu, a jest ich więcej niż pierwszego listopada, wprawia nas w zadumę. Na nowo budzą się wspomnienia, tęsknota, żal, że już nigdy się nie spotkamy. Bo czy się spotkamy? Może w innym wcieleniu, w innej postaci, innej formie. A może lepiej byłoby, skoro raz się pożegnaliśmy, aby już potem nic nie było. Aby skończyło się w tym ostatecznym dniu na cmentarzu, żyło tak długo, jak żyje pamięć, tych co pozostali. Czasem jestem tak zmęczona, że boję się wieczności, jakakolwiek ona by była.


             Nie, nie spieszno mi na tamten brzeg. Pomimo zmęczenia, chcę maksymalnie wykorzystać każdą chwilę tutaj. Dla tych, których kocham i którzy mnie kochają, ale czasem, kiedy czuję się źle, zaczynam się zastanawiać, czy spieszyć się z robieniem pewnych rzeczy, bo nie zdążę, czy już sobie podarować, bo po co, będzie przecież niepotrzebne. Muszę przyznać, że od ubiegłego roku, kiedy zmarł mój brat, kiedy miałam poważne problemy zdrowotne, teraz doszła sprawa choroby serca, coraz częściej myślę, że to może być ostatni raz i już nic nie odkładam na później.