środa, 29 stycznia 2020

Pewna mądrość


Każdego człowieka trzeba poznać trzy razy...
Osobno, w towarzystwie i kiedy jest pijany

ze strony temysli.pl

poniedziałek, 27 stycznia 2020

Co za dzień, co za noc

               
              Co za dzień, co za noc. Wczoraj było prawie  jak powtórka z czasu pierwszych dni życia Oleńki. Dziecko byle jak piło, nawał pokarmu, nie nadążanie ze ściąganiem, a może ból przy tym, piersi coraz twardsze, wręcz guzy, wysoka temperatura, dziecko pije jeszcze mniej, jakby mu to mleczko nie smakowało, a może przez nerwowość i strach matki. Łzy, bo chcę karmić naturalnie, ale jak, jeśli dzieje się tyle niedobrego. Do akcji wkroczyły mama i teściowa. Masowanie piersia, aby rozetrzeć stwardnienia i udrożnić przewody, zimne okłady, ubijane tłuczkiem liście kapusty przykładane na piersi, karmienie i znowu  wszystko od poczatku. Dużo znaczą też słowa otuchy i poparcia, nawet jeśli konieczne byłoby podjęcie decyzji o wstrzymaniu laktacji, ale przecież jeszcze nic nie stracone. Teściowa odjechała, ja zostałam. Kładłam się spać o pierwszej w nocy. Kilka razy jednak wstawałam, sprawdzałam, bo matka nadal walczyła. Nie wiem czy spała, a to była już druga taka noc. Mówiła, że w końcu ululała małą i na trochę piersi odpuściły, więc trochę spała.  Zanim jednak zaczęliśmy myśleć, abym chociaż ja się położyła, w pokoju starszej słychać wielkie bum i płacz. Tata szybko pozbierał nieboraczke z podłogi, przetulił i spała dalej, chyba nawet nie wiedząc, że wypadła z łóżka. Rano powiedziała, ' babciu bo mi się śniło, że ja biegnę" Teraz to się z tego śmiejemy, ale pierwszy moment wydawał sie tragiczny. W ciągu dnia z Olą  pojechałam do domu, aby mama i Żośka miału spokój. Była jeszcze raz teściowa z masażem. Temperatura opadła. Kryzys chyba został zażegnany i maluch będzie karmiony naturalnie. Przecież mleczko mamy jest najlepsze.

sobota, 25 stycznia 2020

Beduinki na instagramie

               
               Przez tydzień gościłam czteroletnią Oleńkę, kiedy jej mama, a moja córka urodziła maleńką Zośkę. Z czytaniem byłam więc na bakier, a raczej z moim czytaniem, bo bajek przed snem czytaliśmy codziennie po kilka. Zdążyłam jednak przeczytać " Beduinki na instagramie, Moje życie w Emiratach" Aleksandry Chrobak. Na początku grudnia przeczytałam  " Fashionistki zrzucają czadory" tej samej autorki. Temat również podobny, bo "Fashionistki "dotyczyły kobiet w Iranie, a " Beduinki"  Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Czasem był też odnośnik do Arabii Saudyjskiej.  ZEA to młode istniejące zaledwie kilka  dekad państwo, które pokonało drogę od namiotów na pustyni do najwyższych wieżowców świata i najnowszych technologii dzięki swemu bogactwu, jakim jest ropa oraz postępowemu szejkowi Zajed ibn Sultanowi an- Nahjanowi. Sześciopasmowe autostrady na których pędzą bentleye i lexusy oraz  tradycje i światopogląd Beduinów zdominowany religią, zwłaszcza w relacjach damsko męskich. Kraj, kiedy w czasach, gdy kobiety są wyzwolone, niezależne, ambitne, tamte niejednokrotnie całe ubrane  na czarno muszą zasłaniać nawet twarz i mają nie wiele do powiedzenia.  Autorka opisuje  jak wygląda codzienne życie tamtejszych kobiet, które zazwyczaj są na utrzymaniu swoich mężów, gdyż nie wolno im pracować, czasem nie potrafią nawet pisać czy czytać. Co prawda, mieszkanki Dubaju czy Abu Zabi coraz  częściej podejmują edukację, by potem zdobyć posadę, a zarobione pieniądze  wydać na własne zachcianki. jednak to nieliczne jednostki. Niestety, nadal są mężczyźni zabraniający swoim kobietom prowadzić samochód czy wychodzić z domu bez pozwolenia. Jednak w tym świecie  kobiety  wszystko to potrafią  zaakceptować. Wiem, nie mają innego wyjścia, więc korzystają z tego co mogą.  Torebki lub buty od najlepszych projektantów mody, złota biżuteria, czasem też podrobiona, dobre perfumy. Autorka opisuje też w jaki sposób kobiety potrafią omijać zasady, łamać prawo byle doświadczyć odrobiny wolności.  Możemy w bardzo szczegółowy sposób poznać zwyczaje związane ze ślubem, ubiór panny młodej oraz gości i weselną  zabawę. Jednak co to za małżeństwo skoro mężczyźni ustawicznie wdają się w niezliczone romanse, a kobieta nie ma jak  ich kontrolować, ba nawet zapytać męża dokąd i z kim wychodzi, nie może. Gdzie mężczyzna może pojąć nawet cztery żony jednocześnie,i  co ważne, jest to wskaźnikiem prestiżu takiego faceta.
     Aleksandra Chrobak poznała Emiraty od podszewki. W swojej książce opisuje kraj szokujących kontrastów, gdzie to, co zabronione, często ukrywa się tylko za przyciemnionymi szybami luksusowych samochodów.

wtorek, 21 stycznia 2020

Po powrocie do domu

               Kilka dni w szpitalu to ostatnia okazja do jako takiego wypoczynku. Po porodzie się należy, a potem troski i obowiązki. Chociaż jest to chciane i kochane, ale wiem że czasem jest ciężko.

poniedziałek, 20 stycznia 2020

3640 gram szczęścia


             Chcieli drugą córeczkę, aby Ola miała siostrę. Koniec kwietnia ostatnia miesiączka i wkrótce dwa paski na testerze. Do ginekologa poszła prędko. Na tyle prędko, że ten potwierdził, ale nawet karty ciąży nie wystawił. Miała przyjść za dwa tygodnie. Zrobiła wszystkie badania, też prenatalne, bo 37 lat to już jakiś stopień zagrożenia. Przechodziła przez wszystkie etapy, aż do ostatniego, gdzie konieczna była ingerencja do wnętrza.  Przecież to tylko 1 i trochę procent zagrożenia. Mówiła, dlaczego miałoby to spotkać nas? A jak przez te badania poronię, bo taka ewentualność, chociaż rzadka, ale istniała. A co zrobię jak wyjdzie pozytywnie. Aborcja? Tak bardzo pragnęli tego dziecka, i co? Przecież to ostatnia szansa. Jeżeli teraz jest zagrożenie, to za rok tym bardziej. Nie poszła na to ostatnie badanie, ale niepokój pozostał. Nie chciała obarczać ewentualną odpowiedzialnością starszej siostry, bała się. Bałam się też ja. W rodzinie, w starszych pokoleniach kobiety rodziły jeszcze później, ale jeśli rzeczywiście tutaj mogłoby się to zdarzyć. Modliłam się codziennie o ich zdrowie. Na dodatek co rusz, to łapała od starszej córeczki jakieś wirusy przynoszone z przedszkola. Trzy razy musiała brać antybiotyk. Ostatnio miała okropne zapalenie zatok. Ginekolog mówił, że wszystko jest ok, ale przecież różnie to bywa. 
          Rano o wpół do szóstej zadzwoniła, że to chyba dzisiaj. Pojechałam zaraz do śpiącej starszej ich córeczki. Zanim się zbudziła miała zdrową siostrzyczkę. 53 cm długości, 3640 gram wagi. Jest zdrowa. Kamień spadł z serca i jest wielka radość z narodzin nowego członka rodziny.

Niech maleńkie Wasze dziecko
Bóg obdarzy pełnią łask.
Niech twarzyczkę opromienia
ciepłego uśmiechu blask.
A gdy dziecko już dorośnie,
niechaj zazna szczęścia wiele.
Niech czuwają przy nim ciągle
najwierniejsi przyjaciele.
Niechaj od kołyski samej
wszelkie dobro ku niej płynie.
Tego życzę w dniu narodzin.
 maleńkiej Waszej dziecinie.

niedziela, 19 stycznia 2020

Aryjskie papiery - Jerzy Dynin



             Jakimś dziwnym zrządzeniem losu, bo sprawił to przypadek, nadal obracam się w kręgu dotyczącym Żydów. W książce o księdzu Jankowskim, byli obiektem jego ataku, a teraz przeczytałam książkę, autobiografię Jerzego Dynina pt."Aryjskie papiery". Wspomnienia Dynina urodzonego w 1925 roku w Łodzi sięgają  losów jego rodziny przed wybuchem wojny. Dobrze sytuowani rodzice zapewnili swoim dzieciom odpowiedni poziom życia, gdzie niczego im nie brakowało. We wrześniu 1939 roku Dyninowie, uciekają najpierw do Wilna, a potem na Kresy. Czternastoletni wtedy Jerzy razem z matką i siostrą trafia pod opiekę rodziny Plater-Zyberków, która zmienia im jedną literę w nazwisku i przedstawia jako swych krewnych, co pozwoliło im przeżyć wojnę. Pamiętnik Jerzego Dynina, napisany jest prostym językiem. Jest obrazem zmagania się z wojenną tułaczką i portretem nastoletniego wówczas autora. Jest to również  studium tego, jak zachowywali się w czasie wojny Polacy, Białorusini i Litwini.
          Jerzy Dynin spisał swoje wspomnienia od razu po zakończeniu wojny, jednak jako książka ukazały się dopiero teraz. Jest to lektura  niełatwa. Książka zawiera również zdjęcia archiwalne rodziny Dyninów, którzy po latach tułaczki wojennej wyemigrowali do Palestyny, ale też tych krewnych, którzy mieli mniej szczęścia i zginęli w obozach zagłady. 

sobota, 18 stycznia 2020

A dziecko się jeszcze nie uradza.


                       Ola, gdy wracałyśmy wczoraj z przedszkola, powiedziała "A dziecko się jeszcze nie uradza", co oznacza, że dziecko ma się urodzić, a jeszcze się nie rodzi. Ola nie może się doczekać małej Zośki. To kwestia kilku, może kilkunastu dni, bo przecież dwa tygodnie wcześniej to też naturalne. Ola się tak urodziła. Więc czekamy.

piątek, 17 stycznia 2020

Uzurpator Podwójne życie prałata Jankowskiego


             To zupełny przypadek, że ostatnio zagłębiłam się w sprawy ludzi związanych z kościołem. W poniedziałek był film o papieżach, a już wcześniej zaczęłam czytać książkę autorstwa Bożeny Aksamit i Piotra Głuchowskiego " Uzurpator Podwójne życie prałata Jankowskiego".  Książka wpadła mi w ręce zupełnie przypadkowo, a Jankowskim się niezbyt interesowałam. Od Gdańska mieszkałam daleko. Czasem słyszałam to i owo, ale się nie zagłębiałam. Spotkałam go raz i to może nie zupełnie bezpośrednio. Kończyłam ogólniak, do którego on również uczęszczał. Na zjeździe absolwentów z okazji 125 lecia szkoły było sporo osób. Jankowski pojawił się, jakbym to teraz określiła, z jakimś swoim przydupasem. Ten rozdał wszystkim zdjęcia wielkości pocztówki na lakierowanym papierze z podobizną ksiedza w całej okazałości, tzn. szaty, łańcuchy, pierścienie. Przekazał również informację, że za chwilę można się ustawić, bo ksiądz Jankowski będzie rozdawał autografy. Niestety kolejki nie było. Ja też nie skorzystałam. Były natomiast rozmowy, również z osobami, które chodziły z nim do jednej klasy. Wspominały go źle i nawet powątpiewały, czy on aby ma maturę. 
                  Prawie siedemset stron lektury wprowadza nas w świat, w którym dane było żyć księdzu, od okresu przed drugą wojną światową, kiedy się urodził, przez okres wojny, powojennej komuny, okres "solidarności", aż do lat obecnego wieku, czyli do jego śmierci, a nawet dalej. Na tle wydarzeń z tego okresu autorzy przedstawiają życie księdza. Piszą o jego wzlocie i upadku. Przedstawiają fakty bez oceniania. Jankowski przebył drogę z małomiasteczkowej nicości na szczyty i z powrotem, aby umrzeć w samotności i w biedzie. W końcu kara musi kiedyś przyjść. Dopóty miał pieniądze kupował zwolenników, potem przez swoją pychę zaszedł zbyt daleko w złą stronę. Czuł sie bezkarny, a panująca zmowa milczenia wokół tego co się działo pozwalała mu na wszystko. Oczywiście nie wszystko było złe. Ma też wielkie zasługi dla Gdańska. W latach 80- tych był bohaterem Polaków.  Podawali mu ręce i ściskali wielcy tego świata, jak  księżna Anna z Windsorów, senator Edward Kennedy, Margaret Thatcher. Gdy mu się powodziło, był szczodry. Brał pieniądze od bogatych i rozdawał biednym, dzięki temu dorobił się tysięcy oddanych wielbicieli i mógł żyć w luksusach. Jednocześnie  prowadził drugie życie.  Zakłamany, pewny siebie bufon, który wyrządził  wiele krzywd, w tym bezbronnym dzieciom. Oczywiście nic mu nie udowodniono, a zeznania pokrzywdzonych to słowa przeciw słowom, a teraz nawet nie może się bronić, więc mogą one brzmieć mało wiarygodnie. Był nawet ktoś, wymieniony w książce, który bezpodstawnie oskarżył go o molestowanie, aby wyłudzić pieniadze, ale przecież nie wszyscy chyba są tacy. Zresztą z opisu całości jego życia, człowieka bez zasad, albo z zasadami które sam tworzył, to wszystko jest bardzo wiarygodne. Książka warta przeczytania nie tylko z uwagi na osąd ksiedza Jankowskiego, ale to również kawał historii Gdańska i Polski.

Własny kot cz.2

               Nie minęła jeszcze doba, a kotek w nowym domu czuje się całkiem dobrze. Już nawet na moje kolana wszedł bez zaproszenia. Waży pięć kilogramów. Aby go zbytnio nie stresować, do weterynarza pojedziemy chyba dopiero w poniedziałek.

 


               Przed świętami na blogu graszkowska.blog czytałam o emocjach zwiazanych z adopcją pieska.  Teraz ja piszę o moim na sto procent kocie.

czwartek, 16 stycznia 2020

Własny kot

  
             Jakiś miesiąc temu pisałam o kocie sąsiadów. który wybrał sobie nasz dom. Tak było wówczas, potem go nie było, potem znowu był i zniknął. Przyszedł przed tygodniem, nie chciał jeść, tylko spał. Trzeciego dnia wydało mi się to podejrzane, zwłaszcza, że sprawiał wrażenie osłabionego. Nie chciałam się z nim panoszyć, w końcu to kot sasiadów i nie wiem co by powiedzieli, gdybym pojechała z nim do lekarza, więc poszłam zapytać czy nie mają nic przeciwko temu. Opowiedziałam, że chyba jest chory. Sąsiadka natychmiast zareagowała. Przyszła z transporterkiem i pojechała sama do weterynarza. Na drugi dzień dowiedziałam się od niej, że kotek dostał na odrobaczenie i przeciw kłakom i ma być obserwowany. Kolejnego dnia informacja brzmiała już groźniej. Kot ponoć ma kamienie nerkowe i jeśli leczenie nie pomoże, w grę wchodzi operacja, ale jeśli będą uszkodzone nerki to czeka go koniec. Oczywiście jest u nich. Bardzo mi go żal, ale żal mi też tego, że nie ma go z nami. Mam też świadomość, że nie mogę przeginać i zawłaszczać sobie czyjegoś kota. We wtorek, nie mając żadnych zamiarów weszłam na stronę schroniska dla zwierząt, potem lekarza weterynarii i zobaczyłam rudzielca, którt mnie zauroczył. Ponoć znaleziony, chwilowo przebywa u opiekunki i był podany telefon. Zadzwoniłam, ale nikt się nie odezwał. W środę dostałam smsa z prosbą o smsa. Zapytałam czy kot nadal szuka domu. Pani odpowiedziała, że mam wstrzymać się z tydzień, bo może właściciel sie zgłosi. Dzisiaj rano dostałam informację, że jeśli chcę go zabrać to możemy się umówić. W rozmowie Pani dodała, że ma jeszcze jednego, młodszego i też rudy. Kupiłam więc kontenerek i gdy Jurek wrócił z pracy, pojechaliśmy. Kotek ujął mnie zaraz, wzięłam go na ręce, przytulił sie do mnie, chociaż wiem, że zapewne nie z radości ale ze strachu. To był ten drugi, nie ten którego widziałam na zdjęciu. Ten ze zdjęcia też był ładny,  duży silny, powiedziałabym koci bandzior, ale tego którego trzymałam na ręku już nie oddałam. Przecież to nie jest towar wymienny. Przyjechał z nami do naszego domu. Zjadł, obszedł mieszkanie, zrobił do kuwety i teraz śpi. Nie mam jeszcze żadnego jego zdjęcia, ale jest rudy, podobny do tego wyżej. Chociaż mówiłam, że nie chcę już nigdy zwierząt w domu, od dzisiaj mam znowu kota. Myślę, że będzie mu u nas dobrze.

poniedziałek, 13 stycznia 2020

Dwóch papieży


      Już od jakiegoś czasu mielismy ochotę wybrać się do kina. Niestety nic mnie nie pociągało. Dopiero od któregoś grudnia wszedł na ekrany argentyjski dramat " Dwóch papieży". Zainteresowało mnie to, ale grany w niewielkim kinie studyjnym i nie zawsze były bilety. Dopiero dzisiaj sie udało, ale bilet kupiony ponad tydzień temu. 
          Film opowiada o spotkaniu w 2012 roku papieża Benedykta z kardynałem Bergoglio. Ten drugi  zawiedziony kierunkiem, w którym zmierza Kościół Katolicki prosi Papieża Benedykta, aby pozwolił mu przejść na emeryturę. Jednocześnie  nękany wątpliwościami i stojący w obliczu skandalu Benedykt wzywa swojego najsurowszego krytyka i przyszłego następcę do Watykanu.  Trwające w ciągu dwudniowego spotkania rozmowy w których w sporach styka się tradycja z postępem, poczucie winy z przebaczeniem, gdzie żelazny zwany  bullterierem  Ratzinger stara się przekonać kardynała, że jedynie on może poprowadzić kościół dalej, zdradza swoją tajemnicę, ktora wkrótce  wstrząśnie kościołem. 
              Opinie o filmie czytałam różne. Niektóre bardzo krytyczne. Dla mnie jest to film o ludziach, którzy muszą zmagać się z bardzo poważnym obowiazkiem, o ich wewnętrznych rozterkach, czasem o wewnętrznej walce jak pogodzić to co było, dogmaty wiary z tym czego oczekuje świat. Niektórzy w swoich wypowiedziach wyrażają, jakoby film pochwalał  homoseksualizm i inne podobne "grzechy" wspołczesnego świata, w tym rownież wśród księży. Ja się tego nie doszukałam w filmie. Owszem stwierdzono, że tak się dzieje, ale tylko tyle.  Film wzruszający i oczywiście świetna gra Jonathana Pryce i  Anthony Hopkinsa.

sobota, 11 stycznia 2020

Styczeń


               Historycznie, styczeń był zimowy, śnieżny i mroźny. Pamiętam przed dokładnie dziesięć laty, byłam wówczas na zwolnieniu lekarskim z możliwością chodzenia, był mróz minus jedenaście stopni i piękne słońce. Pojechałam wtedy do Wirt, do ogrodu dendrologicznego. Brodziłam w wysokim śniegu, bo tylko niektóre alejki były odśnieżone. Drwale wycinali drzewa, więc słychać było brzęk pił. Palili ognisko, z pewnością, aby choć na chwile się rozgrzać. Gdzieś w górze stukał dzięcioł. Słychać było chwilami jak od mrozu pekają gałęzie. Zamarznięte jezioro. Dla mnie to był cudowny spacer, chociaż znajomi mówili, wariatka, po udarowych sprawach, nie bałaś się. Nie, nie bałam się, byłam szczęśliwa, że znowu mogę oglądać świat.














            Potem też jeszcze były śniegi. Przecież nauczyłam się jeździć na nartach i korzystałam z każdej okazji,  aby wykorzystać tą nową umiejętność. Nie wiem kiedy się zmieniło, bo to przecież nie pierwsza taka zima. Dzisiaj znowu siedem w plusie, słonecznie. Ja czuję w powietrzu wiosnę. Wiem jednak, że to jeszcze za wcześnie, a moje czucie wynika z tęsknoty za nią, za ogrodem. Znowu poszłam wyskubać trochę chwastów, o czym znajomym nie powiem, bo  znowu powiedzą, wariatka. Czy wobec takich zmian klimatycznych, prawdziwe są jeszcze nasze przysłowia. To na styczeń mówi:

Gdy w styczniu mrozy i śniegi
będą stodoły po brzegi.
Gdy styczeń mrozów nie daje,
prowadzi nieurodzaje.

        I to nie byłoby dobrze. Może w marcu zima będzie wyrabiała zaległy swój plan.
PS.
        Sprawdziłam na moim blogu  w zakładce Kaszuby , biała zima była jeszcze w styczniu 2017 roku. Zapraszam do wspomnień.

piątek, 10 stycznia 2020

Czas płynie

         Mamy już dziesiąty dzień stycznia. Czas płynie dosyć leniwie. Pogoda zmienna. Mokro, szaro, mgliście. Wczoraj była piękna, słoneczna. Wyszłam nawet na chwilę do ogrodu. Coś mnie podkusiło. Wyłożyłam kartony w miejscu, gdzie na wiosnę będę robiła nową rabatę, a właściwie poszerzała istniejącą. Miałam taki zamiar już jesienią, ale zabrakło czasu i sił. Teraz taka propozycja wyszła, o dziwo, od Jurka. Na tej rabacie, którą chcę powiększać wypieliłam kawałek, może metr na metr. Dziwne, aby w styczniu to robić, więc nie kontynuowałam, chociaż kusiło. Jeżdżę codziennie do córki, która w zaawansowanej ciąży leczy zapalenie zatok, odbieram wnusię z przedszkola, czytam i bynajmniej się nie nudzę. Czasem chciałabym nawet poczuć co to znaczy nuda, ale nie mam na nią czasu. Na razie nie ciągnie mnie do robótek. Ostatnie serduszka robione jeszcze przed świetami znalazły już swoich właścicieli. 









poniedziałek, 6 stycznia 2020

Jak w dowcipach


          Jak w dowcipach " przychodzi baba do lekarza.... Tym razem przychodzi młoda kobieta w zaawansowanej ciąży z chorymi zatokami do lekarza, a lekarz psychiatra. Tak, tak. Teraz na dyżurze nocnym i niedzielnym można trafić różnie.  Na pytanie jak się zachować jeśli urodzi w czasie antybiotuykoterapii, co z karmieniem, lekarz odpowiada " generalnie teraz zaleca się karmienie naturalne po porodzie". Odpowiedź godna psychiatry. Tylko mama nie może sobie pozwolić na przerwę w myśleniu.



niedziela, 5 stycznia 2020

Słoneczna niedziela

           
           Kiedy wracaliśmy z kościoła, świeciło piękne słońce, chociaż było chłodno. Jednak ten słoneczny dzień zachęcił do wyprawy. Niedaleko, bo postanowiliśmy zobaczyć tegoroczną, a może już ubiegłoroczną szopkę z piasku. 


      

sobota, 4 stycznia 2020

Na czym polega miłość.


               Można kogoś lubić. Może się ktoś nam podobać, ale co znaczy, że kogoś kochamy?  Czasami trudno to określić, ale z pewnością nie jest miłością miłość cielesna. Pewnie, że miło się, lub przytulić kogoś kochanego, ale najważniejsze, aby robić dla niego wszystko, aby był szczęśliwy. Kocham moją córkę i wnuczkę, bo pragnę ich dobra, aby były zdrowe, bezpieczne, bo zawsze chcę im pomagać, opiekować się nimi, być z nimi zawsze, kiedy mnie potrzebują. Być blisko gotowa do pomocy. Marzy mi się beztroska, ale ważniejsze są One i im chcę służyć dopóki będą siły. Myślę, że za dwa lata, jeśli tylko nie zabraknie zdrowia będę się opiekowała Zosią. Nie może przecież być inaczej. Kocham je.

piątek, 3 stycznia 2020

Kolejny rok, kolejny dzień


              Zapomniałam już o świętach, o Nowym Roku. Wszystko jest przecież po staremu. Dat nigdzie nie piszę, więc nie muszę myśleć i zmiane. Wczoraj i dzisiaj byłam u Asi. Badania, lekarz, USG, apteka. Zbliża sie termin porodu, a ona ciągle ma kaszel, katar, ból głowy. W USG płuc wyszedł jakiś naciek poinfekcyjny. Będzie musiała to chyba diagnozować dalej. RTG teraz jest niemożliwy, leczenie ograniczone. Modlę się, aby to wszystko ustało, nie było groźne, aby szczęśliwie urodziła i mogła opiekować się córeczką. Aby Zośka urodziła się zdrowa. Pomogłam jej ogarnąć dom, wstawiłam i wywiesiłam pranie, zmywarka itd. Jeszcze pojadę po Olę, potem ją odbierze tata. Jakiś kiepski ten początek roku.

czwartek, 2 stycznia 2020

KARMANIOLA czyli OD SASA DO LASA


          Sylwestra można spędzać różnie. Najwięcej osób z pewnością spędza go w domu. Są to ludzie starsi, mający małe dzieci, chorzy, Ci których sytuacja finansowa nie pozwala na wyjście, albo po prostu Ci, którzy chcą właśnie tak go spędzać. W latach mojej młodości, mówiło się o sylwestrze na białej sali, co oznaczało w łożku. Najwytworniejsze są Sylwestry na balach. Bawimy się też na prywatkach, czy jak się teraz mówi na domówkach, albo pod chmurką na imprezach organizowanych z wielką pompą, pokazywanych w telewizji. Jest też swoisty rodzaj zabawy w filharmonii czy teatrze.  W filharmonii byliśmy w ostatnich latach  kilka razy, z wyjątkiem roku, kiedy przed świętami przy sprzątaniu łazienki, zwichnęłam sobie kolano. W tym, a właściwie już w ubiegłym roku, czyli ostatni Sylwester spędziliśmy w teatrze. "Poczęstowano" nas operettą Stanisława Moniuszki  pt. Karmaniola czyli od Sasa do Lasa" . Autorką libretta jest  zmarła w 2018 roku Joanna Kulmowa. Urodziła się w 1928 roku. W czasie okupacji niemieckiej uczestniczyła w tajnych kompletach, studiowała historię, ale też aktorstwo i reżyserię. Była asystentką reżysera w teatrach warszawskich.  Jako reżyser teatralny zadebiutowała w Teatrze Ziemi Łódzkiej, a następnie pracowała w teatrach Poznania i Koszalina. W Teatrze Wybrzeże objęła funkcję kierownika literackiego. W 1952 roku debiutowała jako poetka.
       Jako prozaik opublikowała pełne poetyckiej fantazji, metaforyczne powieści , w których dzieliła się z czytelnikami refleksjami nad podstawowymi treściami ludzkiej egzystencji oraz kształtem współczesnego świata. 
          Karmaniola różni się od typowych operetkowych hitów.  Jej akcja dzieje się w Paryżu w  czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej.  Nie ma w niej amantów tracących głowy dla swoich dam, ale są głowy tracone na gilotynie.  Polak spotyka Polaka, jest wrzawa, nienawiść, polityka, śmierć i śpiewana na swojską nutę tęskna dumka. Operetka komiczną z elementami historii, polityki i licznymi odniesieniami do chwili obecnej. Satyra na  polskie piekło dawniej, ale też dzisiaj. Dla nie znających historii, nie było łatwo się w tym odnaleźć.

środa, 1 stycznia 2020

Na progu nowego roku

            Postanawiać, życzyć sobie i innym,  zastanawiać się, zostawić wszystko losowi? 
Jak podchodzić do czasu który mamy przed sobą. Ile go będzie i jaki. Może o tym, na co nie mamy wpływu, nie rozważać, a to co możemy zmienić, realizować.