poniedziałek, 31 grudnia 2018

Podsumowanie roku


            "Tyle wart jest nasz rok, ile zdołaliśmy przezwyciężyć w sobie niechęci, ile zdołaliśmy przełamać ludzkiej złości i gniewu. Tyle wart jest nasz rok, ile ludziom zdołaliśmy zaoszczędzić smutku, cierpień, przeciwności. Tyle wart jest nasz rok, ile zdołaliśmy okazać ludziom serca, bliskości, współczucia, dobroci i pociechy. Tyle wart jest nasz rok, ile zdołaliśmy zapłacić dobrem za wyrządzane nam zło."

kard. Stefan Wyszyński

niedziela, 30 grudnia 2018

Elizabeth i jej ogród


                  Kolejna w ostatnim czasie książka, to "Elizabeth i jej ogród" napisana przez Elizabeth von Arnim. Autorka urodziła się w 1866 roku w Australii jako szóste dziecko angielskiego kupca. Niebawem rodzina jej przeniosła się do Londynu. W wieku 25 lat wyszła za byłego oficera pruskiej kawalerii Henninga von Arnim. Von Arnim był wnukiem księcia Augusta von Preussen / Augusta Pruskiego / i  tancerki Auguste Arendt. Z Augustą Arendt wiąże się historia pałacu i ogrodu w Przelewicach. Pałac został wybudowany i założono park w roku 1799 przez Augusta Heinricha von Borgstede, urzędnika Ministerstwa Skarbu Prus. Później został podarowany przez księcia Augusta Pruskiego jego wielkiej miłości, tancerce Auguście Arendt. Uzyskała ona również tytuł baronowej von Prillwitz od nazwy majątku, obecne Przelewice. Byliśmy tam jesienią tego roku, bo z istniejącego parku rozbudowano piękny ogród dendrologiczny./opisałam to na blogu  Przelewice i Glinna /


         Autorka książki, Elizabeth von Arnim związana była nie z Przelewicami, a z Rzędzinami.  Rzędziny to niewielka wieś z historią sięgającą XIII wieku. Od połowy wieku XIII  do pierwszej połowy wieku XVII  wieś należała do szlacheckiego pomorskiego rodu von Ramin. Potem majątek wiele razy przechodził z rąk do rąk. W roku 1872 wieś kupił hrabia Harry von Arnim.  Następnie przekazał majątek synowi Hennigowi, który osiadł tam z żoną Elizabeth. Ówczesną wieś Nassenheide  co z niemieckiego oznacza Mokre Wrzosowisko, opisała Elizabeth w swojej książce. Jest to autobiograficzna powieść, pamiętnik, w której autorka z pewną ironią, dowcipnie opisuje codzienność tej pomorskiej wsi oraz jej ogród, do którego zapałała wielką miłością. Ulubionym kwiatem hrabiny Elizabeth von Arnim były róże. Zachwycała się jednak wszystkimi kwiatami, krzewami. Uwielbiała bzy, ostróżki i wiele innych. Ogród był  pociechą i ukojeniem, ostoją i schronieniem.  Napisała  "Przeżyłam liczne rozczarowania, ale chyba się już dużo nauczyłam. Pokora i upór są prawie tak samo konieczne w ogrodnictwie jak deszcz i słońce, a każde niepowodzenie musi być odskocznią do uzyskania pożądanych rezultatów." To słowa ważne dla mnie, również zamiłowanej i uczącej się ogrodniczki.
               Ta książka jest o tyle niezwykła, że jest prawdziwa. Na internetowych stronach znalazłam zdjęcia z tego miejsca. 





         Niestety to przeszłość. W 1910 roku majątek zostaje z uwagi na długi rozparcelowany. Część dóbr z pałacem nabyła rodzina von Koller i posiadała je do 1945 roku. W czasie nalotów alianckich w 1944 roku został zniszczony pałac. Od 1949 roku na terenie majątku utworzono PGR.  Do czasów współczesnych, z pięknego pałacu, w którym mieszkała i który opisywała autorka, pozostał jedynie budynek oficyny. Książkę przeczytałam z przyjemnością. Myślę, że jeszcze do niej wrócę.



czwartek, 27 grudnia 2018

Watykańskie ABC


              Tak jak już wcześniej pisałam, w ostatnim czasie trochę się rozczytałam.  Choroba, długie wieczory temu sprzyjały. Nie przeszkodziły nawet święta i do nich przygotowania. Ostatnio sięgnęłam na półkę po książkę wydaną w 1987 roku. Czytałam ją wówczas, ale teraz odświeżyłam. Należy do serii wydawanej przez Iskry od lat chyba sześćdziesiątych poprzedniego wieku. Seria ABC stolic. Każdy rozdział zaczyna się kolejną literą alfabetu i opisuje zagadnienia dotyczące danego miasta. Watykańskie ABC dotyczy oczywiście Watykanu i papieży. Watykan to państwo nowe. Nie ma jeszcze stu lat, ale państwo papieży i kościoła to też historia Rzymu.  Watykańskie ABC to historie pontyfikatów, anegdoty o papieżach, finanse Watykanu, antypapieże i wiele innych bardzo ciekawych informacji. Książkę napisana bardzo przystępnie, iście po dziennikarsku. Daje sporą wiedzę i pojęcie o historii i funkcjonowaniu Państwa Watykańskiego, podaną w atrakcyjny sposób. Warta polecenia.

Święta goryczy, jak można?


                 Zaczęło się nawet dobrze. Co prawda, jak przyjechaliśmy o czternastej, to jadła dopiero śniadanie. Tylko w jej pokoju było ciepło od poprzedniego dnia, a właściwie nocy . Tu, gdzie mieliśmy siedzieć było zimno  i dopiero zaczęła rozpalać w piecu. Ja dopiero po powrocie do domu i wygrzaniu sobie nóg w gorącej wodzie, rozgrzałam sobie nogi. Nie wiem co będzie jutro, czy znowu nie będzie problemu z gardłem, ale pomijam to. Miała przygotowany obiad, więc było nawet fajnie. Naszego prezentu nie odwinęła, ale dla nas miała /piżama, taca, kosmetyki/ wcale nie symboliczne. Przyniesieniu węgla była przeciwna, dopiero po obiedzie sama poszła pootwierać, może najpierw sprawdzić, czy ktoś nie był obcy, patrz domniemany złodziej, sama nasypała i tylko mogliśmy jej przynieść do domu. Miałam wstawiać wodę do kawy, gdy przyjechał Henio. Chwilę rozmawialiśmy o ich sześcioletnim  wnuku, któremu nie podobał się prezent i z tego powodu ryczał, gdy znowu ktoś zadzwonił. Mama się zdziwiła, kto to. Henio powiedział, że pewnie Adam, jego syn, a wnuk mojej mamy i wtedy się zaczęło."Ja go nie zapraszałam, a gdzie był, kiedy mógł coś pomoc itd itp wreszcie skwitowała ja nie chcę to widzieć ani jednego ani drugiego / dwaj synowie jej syna/" . Adam był już w kuchni i słyszał ostatnie słowa. " Babciu chcieliśmy Ci złożyć życzenia świąteczne" powiedział razem ze swoim synem , a jej prawnukiem. I gdzie tu święta miłości, przebaczenia, jedności. Nawet jeśli się kiedyś zagubił, może teraz chciałby się zbliżyć do babci. Zresztą czy to nie był też jej udział, w tym, że nie przyjeżdżał wcześniej za często i z chęcią? Jak musiało być przykro jego ojcu, że matka prawie wygnała ze swojego domu, w święto Bożego Narodzenia, swojego wnuka i prawnuka, który właściwie jej nic złego nie zrobił. Może wcześniej nieco zapomniał, ale te święta są przecież po to, aby takie sprawy zmienić. Teraz ma jeszcze jeden argument przeciw niemu, bo on się rozwodzi, ale to jego żona chce rozwodu. Babcia stwierdziła, że to z pewnością jest jego wina. Myślę, że gdyby mnie nie potrzebowała, to też by mi pokazała, gdzie są drzwi, pomimo, że jestem jej córką. Nie przychodzi na wigilię, na święta i nie chce, aby wigilia była u niej, bo nie chce łamania się opłatkiem, nie chce przebaczać a tylko pielęgnować złość, nienawiść, urazy. Święta Bożego Narodzenia zamiast pełne radośći stały się przepełnione goryczą. 

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Wigilia Bożego Narodzenia


                Przygotowania i sama Wigilia to najważniejszy dzień w świętach Bożego Narodzenia. To punkty kulminacyjne. Pozostałe są tylko ich następstwem. Od chyba zawsze, a z pewnością odkąd pamiętam, w mojej rodzinie  jest taki sam scenariusz. Gruntowne sprzątanie, zwiększone zakupy, gotowanie, pieczenie i dzień wigilijny. Choinka, kolędy, biały obrus, opłatek na sianie, a potem się nim łamanie, kolacja uroczysta jak nigdy w roku, prezenty, czasem gwiazdor " we własnej osobie". Przedtem wysłanie życzeń na kartkach świątecznych do tych co nie mogą być z nami. Dzisiaj zaczynamy trochę obiegać od tego scenariusza, bo półprodukty, bo katering, bo nas na to stać. I w tym punkcie mogę się zgodzić. Niektórzy jednak wybierają wyjazd do różnych ośrodków, centrów wypoczynkowych. I tutaj mówię stop, bo to według mnie ucieczka od rodziny, brak poszanowania dla rodziny. Tak robią osoby, które cierpiały i nadal cierpią na niedosyt miłości. Jest też możliwość, że wigilię spędza się samotnie, bez blasku choinki, bez opłatka. A zdarza się tak, bo zostało się porzuconym przez rodzinę, albo też z wyboru, bo rodzina nic nie znaczy. W ten sposób Wigilia staje się dla jednych najszczęśliwszym dniem, a dla innych ma gorzki smak, a jest to dzień pełen symboli. Wieczorem, tego dnia religia przeplata się z magią.  I kiedy na dworze / do niedawna tak było / mróz i śnieg, w domu ciepło. Zielona choinka ubrana w  piękne ozdoby.  Błyszczy cała w światełkach, a blask to nadzieja i niegasnąca miłość Boga do człowieka. Jabłka, symbol zdrowia, orzechy to rodzina, łańcuchy to następstwo pokoleń. Ponoć powinny mieć 80 ogniw, bo tyle mniej więcej pokoleń dzieli nas od narodzenia Chrystusa. Oczywiście obecne łańcuchy tego nie zapewnią, ale te, które kiedyś robiłam miały ogniwa.
                     Kiedyś, Wigilia Bożego Narodzenia przepełniona była  przesądami, wróżbami. Teraz jest ich coraz mniej. Wierzono, że zwierzęta mówią ludzkim głosem. Przy stole zostawiano wolne miejsce dla ducha przodka. Teraz mówimy dla zbłąkanego wędrowca. Na stole, który symbolizował żłobek siano, a na nim opłatek, czyli symbol Narodzonego i miłości. Przełamanie się nim to darowanie urazów, wybaczanie. Dwanaście potraw z czterech stron świata, czyli z pola, ogrodu, lasu i z wody. Gwarancją zjedzenia ryby podczas kolacji wigilijnej było zdrowie i dostatek, a karpia obfitość i siła. Ziarna zbóż to życiodajna moc dostatku, mak - płodności. Według starych wierzeń kapusta miała chronić od złego i zapewnić siłę i witalność. Kapusta z grochem miała chronić przed chorobami. Miód miał zapewnić pomyślność i długie życie. W niektórych rejonach wierzono, że potraw nie należy pieprzyć, bo kto taką potrawę spożyje będzie miał fatalny, piekący, nieszczęśliwy rok. A więc barszcz z uszkami lub zupa rybna, lub grzybowa, czy owocowa z suszu. Obok pierogi z kapustą i grzybami, ryba, kapusta z grzybami, mak z dodatkami. Niektórzy uważali, że na stole powinien być świecznik, symbol życia. Ale co kraj, to obyczaj i potrawy różne. Moje wigilie w dzieciństwie były bez dziadków, wujków i cioć. Menu też skromne. Zawsze jednak była choinka, kolędy, prezenty, chociaż tylko dla nas, czyli dzieci, bo mama dla siebie pakowała coś mało znanego z szafy. Na zakończenie była pasterka. Ja robiłam już wigilie w szerszym gronie. Jak się udało to z rodzicami, rodziną brata. Nie było podziału prezentów na nowe i stare i były dla każdego. Chociaż czasem skromne. Kiedyś był zwyczaj dawania kompletu chusteczek, skarpety, rajstopy, mydełko, potem było coraz bogaciej bo na przykład obrus, fartuszek, książka itd. Mówiło się " nie chodzi o tą zjeść, ale o tą cześć".  Tak jest nadal. Jedynie skład osób przy stole się co roku trochę zmienia, bo raz u nas, raz u córki z rodziną jej teściów. Z dawnej naszej czteroosobowej, czyli rodzice i brat, zrobiła się już cała pajęczyna, bo dzieci, to już czwarte pokolenie. Jedni odchodzą, inni dołączają. Z potraw to najczęściej barszcz z uszkami, grzybowa lub rybna. Jest kapusta z grzybami, pierogi, ryby w różnych postaciach, też śledzie, mak i ciasta, piernik, makowiec, keks i oczywiście kompot z suszu. U córki podobnie. Czasem inne przepisy kulinarne, ale te same składniki. Chciałabym, aby, kiedy mnie już nie będzie, dzieląc się opłatkiem, jedząc barszcz czy kapustę z grzybami czuli moją obecność z nimi, bo przecież tą piękną tradycję otrzymali również ode mnie.

niedziela, 23 grudnia 2018

Życzenia Świąteczne


Lśni dookoła choinkowy blask,
niebo pełne śniegu, niebo pełne gwiazd.

Niech Święta radością wypełnią Wasz dom,
a Nowy Rok doda blasku zwyczajnym dniom.

sobota, 22 grudnia 2018

"po" 65


W dzisiejszym dniu życzę sobie
Oglądania wschodów i zachodów słońca
Radości z rozkwitających pąków i porannej rosy
Dnia za dniem spokojnego w zgodzie z samą sobą i otoczeniem
Spokojnego grzecznego życia "po"
Czekania na starość?
Tylko, czy aż tyle?

                            Ciekawe czego będą życzyli inni i kto zadzwoni.

piątek, 21 grudnia 2018

Złe rozpoznanie


               Kiedy w ubiegły czwartek wróciłam od lekarza byłam pełna nadziei. Kiedy w poniedziałek musiałam pójść ponownie, bo nie było poprawy, nadziei miałam już trochę mniej, ale jeszcze wierzyłam. Lekarz przecież wie. To znaczy wiedział swoje. Pani doktor jak pies budy broniła swojej teorii, że broń Boże antybiotyk. Ssać, ssać i minie. Tymczasem zamiast minąć było coraz gorzej. Dzisiaj poszłam do innego lekarza, który stwierdził " no, bez antybiotyku Pani tego nie wyleczy. Stracony tydzień leczenia. Święta już za progiem, a ja chora i jeszcze nie wiem czy w wigilię i święta kogoś nie zarażę. Pani doktor powiedziała: " co prawda to są bakterie, więc dorosłym raczej nic się nie stanie, ale z dziećmi różnie może być" I co? Teraz za złe rozpoznanie moja rodzina i ja mamy spędzić święta oddzielnie? 

wtorek, 18 grudnia 2018

Opłatek, symbol pojednania


                W ubiegłym roku pisałam świąteczne abecadło. Skończyłam na P, i zniechęciłam się gdy przeczytałam, że mój blog zostanie zlikwidowany. Postanowiłam przestać pisać, jak widać bez skutku, bo piszę nowy. Pod O pisałam o wszystkim i o niczym, a mogłam o opłatku. Opłatek, to bardzo cienki płatek powiedziałabym chleba, zrobiony z najlepszej maki z zachowaniem odpowiednich składników ciasta. Kiedyś zapiekało się go nad ogniem w specjalnych kleszczach. Widziałam takie w jakimś klasztornym muzeum. Dzięki tym kleszczom na opłatku pojawiały się odgniecione obrazki ze żłobkiem, świętą rodziną czy Trzej królowie. Teraz jest biały. Kiedyś był też różowy. Ten kolorowy przeznaczało się dla zwierząt, jako symbol jedności całego świata. Dzielenie się opłatkiem ze zwierzętami miało zapewnić im zdrowie i bezpieczeństwo. Opłatek wrzucano też do studni, aby woda była czysta i zdrowa. Tradycja dzielenia się opłatkiem pochodzi od pierwszych chrześcijan, którzy po mszy świętej łamali się chlebem. Podkreślali w ten sposób jedność wspólnoty.  W Polsce zwyczaj ten zaczął rozprzestrzeniać się od końca XVIII wieku. Na Pomorzu później.  W okresie zaborów wysyłano go pocztą. Rodacy podzieleni przez zaborców, wysyłali sobie opłatek na znak jedności.  My również,  często wysyłamy go pocztą wraz z życzeniami. W wigilijny wieczór to  symbol pojednania, przebaczenia i zgody. Słowa wypowiadane przy dzieleniu się nim mają wielką moc. Wierzymy, że to czego  życzymy, spełni się w najbliższym czasie.  

A mnie trzyma choroba


                   Kiedy w czwartek wróciłam od lekarza, byłam pełna nadziei. Poleżę, poczytam, odpocznę plus leki, będę zdrowa. Przecież wirusowe zapalenie gardła to aż nie taki problem. Dzisiaj jest szósty dzień, a mnie nie jest nic lepiej. Niewłaściwe leczenie? Bo skąd tak właściwie wiedział lekarz, że to nie bakterie i trzeba dać antybiotyk? Wymazu z gardła nie pobierał. Dzisiaj idę znowu. Ciekawe co teraz zapisze. Do świąt coraz bliżej. Jeżeli nie zdążę się wykurować, to będą jak przed dwudziestoma laty. Oddzielnie, bo jak mam się spotkać z rodziną? Mam i ich pozarażać? Biedna wnusia już tyle się nachorowała w ostatnim czasie, odkąd zaczęła chodzić do przedszkola i mam ją znowu zarazić? Jakoś kiepsko się to wszystko zapowiada. 

sobota, 15 grudnia 2018

Z uchem przy ziemi


              Oj rozczytałam się ostatnio. Ostatnia przeczytana książka to " Z uchem przy ziemi, czyli jak zrozumieć swój ogród" Kena Thompsona Książka wydana w 2010 roku, ale do mnie trafiła mniej więcej przed rokiem. Sporo czekała, aż ją przeczytałam, a czyta się ją lekko i przyjemnie. Ken Thompson jest starszym wykładowcą Wydziału Biologii i Botaniki uniwersytetu w Sheffield. Zajmuje się badaniami nad miejskimi ogrodami jako ekosystemami cechującymi się naturalną różnorodnością biologiczną i botaniczną. Jest też zamiłowanym ogrodnikiem, zresztą jaki Anglik nim nie jest. Ken Thompson interesuje się ekologią ogrodów i popularyzacją tej dziedziny nauki. Opublikował ponad sto prac naukowych i regularnie pisze dla  periodyków ogrodniczych, np. "The Garden" czy"Gardens Monthly".  Pomimo, że autor przedstawia w niej pewne naukowe podstawy ogrodnictwa, czyni to w sposób bardzo przystępny, z poczuciem humoru, z przymrużeniem oka.  Zacytuję z okładki  "Niewielu z nas zna, a jeszcze mniej rozumie procesy zachodzące w naszych ogrodach. W jaki sposób rośliny stają się takie, jakie są? Dlaczego mają takie piękne kwiaty? Jak bardzo zmieniłoby się to wszystko, gdyby przewagę uzyskały niewłaściwe gatunki owadów zapylających? Dlaczego nazwy łacińskie są takie skomplikowane i w ogóle dlaczego są łacińskie? Dlaczego trawnik bez chwastów jest ekologiczną niemożliwością?
Ta zabawna książka zawiera odpowiedzi na powyższe pytania oraz wiele innych. Pokazuje, jak nawet skromna wiedza botaniczna pozwala osiągnąć nie tylko lepsze rezultaty w uprawie, ale również spokój ducha. Dowodzi, że nie warto nadmiernie zamartwiać się takimi odwiecznymi problemami jak chwasty, szkodniki i przycinanie."
              Książka ta jest przeciwwagą dla czytanej niedawno " Ogród tętniący życiem.  Wydawała mi się miejscami wręcz zabobonna, śmieszyła. Ken Thompson jakoby obala tamte zapisy. Jakże więc mi ulżyło, że wcale nie muszę siać pietruszki o wschodzie słońca i w odpowiednim położeniu księżyca, bo nie ma dowodów, że wzrost od tego będzie zależał. Porady Kena Thompsona są realne i akceptowalne przeze mnie. 
                " Z uchem przy ziemi" czyta się jednym tchem, lekko i przyjemnie. Polecam

Spostrzeżenie dotyczące wyjazdów


                 Jak co roku, o tej porze, w naszej skrzynce pocztowej znalazłam katalog wycieczek pewnego biura turystycznego, z usług którego kiedyś korzystaliśmy. Oferują wyjazdu na siedem kontynentów. Wycieczki kulturowo poznawcze, ale i  dłuższe, droższe, dla koneserów. Przysłali, to przejrzałam. Odpuściłam sobie te poza Europą, ale tym na naszym kontynencie się przyjrzałam. Sporo nawet mnie zainteresowało. Może więc powinnam odpuścić strach, bo samolot, bo terroryzm, bo zamachy  i dać nam i sobie szansę? Chyba nie jestem jeszcze na to gotowa, ale może kiedyś. Uświadomiłam też sobie, że stronieniem od wyjazdów jest nie tylko strach przed czyhającymi niebezpieczeństwami. Powstrzymuje mnie też świadomość, że tutaj może mnie w każdej chwili potrzebować moja córka, moja wnusia i co jak będę daleko. Z wyjazdu krajowego łatwo się wymiksować, a tam już nie.  To znaczy też można, ale już ze stratą finansową. Pozostaje mi więc tylko kraj. Jeszcze nie wiem czy tylko na razie czy na zawsze.

piątek, 14 grudnia 2018

Siła odwagi

                    
                   Sytuacja w jakiej znalazła się Alicja, podsunęła mi myśl, aby podarować jej pod choinkę książkę. Podtytuł "zacznij żyć własnym życiem" był obiecujący. Zamówiłam przez internet i przeczytałam. I całe szczęście, bo to nie książka dla Ali.  Autorka przedstawia w niej swoje zmagania zawodowe, swoją wieloletnią naiwność, aby nie powiedzieć głupotę, bo ile można znieść dla zaspokojenia czyjegoś, ale i własnego sukcesu. Wreszcie się otrząsnęła i całe szczęście, a dla przestrogi dla innych napisała książkę. Zawiera ona liczne opisy doświadczeń, przemyśleń i wreszcie wniosków. Może pod tym względem książka przedstawia jakąś wartość. Uczcie się na moich błędach i nie popełniajcie ich.  Ja , mówię teraz o sobie, przepracowałam  zawodowo 40 lat. W rożnych sytuacjach się znajdowałam, ale aż trudno mi uwierzyć w wieloletnią naiwność tej kobiety. Uważam, że książka pisana dość  chaotycznie,  z licznymi niedomówieniami, a nawet błędami, bo co oznacza zapis "... abym nie mogłam...". Przeczytałam, ale prawdę mówiąc liczyłam na coś innego, a chociaż na coś więcej. Zawiodła mnie, a  już z pewnością nie może być na zakładany prezent.

czwartek, 13 grudnia 2018

Zdumiewające zdolności roślin


                   Zdumiewające zdolności roślin  Christiny Harrison i Laurena Gardiner, to podróż botaniczna od A do Z.  Autorzy opisują najdziwniejsze fakty i historie dotyczące różnych roślin.  Krótkie notatki czyta się jednym tchem. To z tej książki można się na przykład dowiedzieć, że pokrzywa była kiedyś cennym surowcem do wyrobu tkanin. Wśród wykopalisk z epoki brązu sprzed 2800 lat, na duńskiej wyspie znaleziono taką właśnie tkaninę, a w czasie pierwszej wojny światowej w niemieckiej armii wykonywano z niej mundury. Podobnych ciekawostek jest więcej. Zatem książkę polecam.

środa, 12 grudnia 2018

Święta coraz bliżej


             Kartki z życzeniami wysłane. Prezenty kupione, tylko pakować. Święta coraz bliżej, a ja mam wirusowe zapalenie gardła. Boli, jest temperatura i leżę.

sobota, 8 grudnia 2018

Przedświąteczny rekonesans

       
                   Część prezentów mam już przygotowane. Kilka muszę jeszcze dokupić. Pojechałam dzisiaj do jednego z centrów handlowych na rekonesans. Nie lubię kupować w takim tłoku, a dzisiaj sobota, to ruch wielki. Lubię natomiast ten ruch przedświąteczny w takich miejscach oglądać. Dekoracje, iluminacje, muzyka typowa dla świąt i tu i ówdzie zapachy kawy parzonej w kawiarenkach. Lubię pooglądać oferowane produkty zarówno te typowo gwiazdkowe na przykład dekoracje, ale i te ogólnego użytku. Tego co chciałam nie znalazłam, ale wiem, że w to miejsce już nie warto iść. W poniedziałek przed południem ruch będzie mniejszy i będzie spokojniej, czyli w sam raz na zakupy jakie ja preferuję.

piątek, 7 grudnia 2018

Powracająca co roku magia



             Święta Bożego Narodzenia to magia powracająca co roku. Czas więc zacząć przygotowania.  Bombek mamy już pełen karton. Te robione przeze mnie w latach poprzednich i te kupowane przez wiele minionych lat. Kiedyś miałyśmy z Asią taki zwyczaj, że co roku kupowałyśmy jedną, ale piękną. Trochę się ich nazbierało. Nie oparłam się jednak pokusie i znowu zrobiłam kilka.







              Najcenniejsza jednak będzie ta zrobiona przez moją trzyletnią wnusię. Zrobiła ją sama, a ja tylko naniosłam na nią lakier.



czwartek, 6 grudnia 2018

Dzisiaj Mikołaja


            Dzisiaj Mikołaj, a mój but rano był pusty. Dlaczego niektórym brak inwencji. Może chciałabym jakiejś niespodzianki. Najprościej powiedzieć "pojedziemy coś Tobie kupić". Mnie nie są potrzebne prezenty od jubilera czy nawet te przydatne mi przedmioty, których jeszcze nie mam. Chciałabym coś prostego, ale od serca wymyślonego przez osobę obdarowującą. Wiem, że to nie jest proste trafić z prezentem, ale można pogadać na przykład z córką, wysondować z rozmowy, a przede wszystkim pomyśleć, pokombinować, nawet pochodzić po sklepach, aby dać coś z siebie. Biżuteria, znane perfumy, to coś co nie dla mnie. Może lepiej bilet do teatru czy  na koncert. Nie jestem tajemnicza, ale nadal nie rozpoznana. Jeśli się mnie pozna, to będzie się wiedziało, że zamiast róż, na co dzień wolę piwonie, konwalie  i fiołki. Zresztą róż też już nie dostaję.


PS. Dostałam dzisiaj róże.

środa, 5 grudnia 2018

Zegar odmierza mój czas


Zegar odmierza

Kiedy na dworze pogoda jest zła
Szalona tęsknota myśli me gna
Za jakąś chwilą już zapomnianą
Za jakąś twarzą kiedyś kochaną

Ogień w kominku powoli płonie
Pamiętam tamte spragnione dłonie
Niespokojny dotyk wilgotnych warg
Niespokojne szepty rzucanych skarg

Zegar na ścianie godziny tyka
Razem z tykaniem życie umyka
I nieustannie czas mi odmierza
Wspomnienia były formą pacierza

                I chociaż wszystko się zmieniło, czasem wracam wspomnieniem do tamtych chwil. Byłam wtedy inną kobietą. Co się z nią stało? Jestem jak PRZED. Muszę być silna, myśleć o wszystkim, pamiętać o wszystkim, robić wszystko.  A sił mam coraz mniej, z pamięcią coraz gorzej i nie chcę już robić wszystkiego. Chciałabym, aby znowu było trochę romantyzmu, czytania wierszy, sentencji itd. Niestety "inżynier" tego nie potrafi, a sama nie mam kiedy, nie mam jak, bo już czas na łóżko, bo trzeba gasić światło, bo ciepła woda tylko do dwudziestej pierwszej. Czasem się zastanawiam, co się stało z tamtą sentymentalną kobietą. Nie potrafię już pisać wierszy, nie potrafię już słuchać muzyki. Zamykam się w ciszy i wiem, że już nic się nie zmieni. 

wtorek, 4 grudnia 2018

Deszczowa tęsknota

Deszczowa tęsknota

za oknem deszcz rozmywa przeszłość
w kałużach pływa niedojrzałość
kropla za kroplą życie przeszło
a tyle jeszcze by się chciało

bąbelki tęsknot wraz pękają
wilgocią szarpią łzawe oko
od nie sprzątanych spraw co drgają
więc po co otworzyłem okno

więc po co szukam parasola
gdy deszcz ostatni chce mnie zmoczyć
pozwól miłości się zawołać
wyjdź jej  naprzeciw..
i spójrz w oczy

                
                         Kiedyś to był "mój" wiersz i czasem jest nim nadal.

poniedziałek, 3 grudnia 2018

Pałac w Leźnie


              Często to co najbliżej, jest nam najmniej znane Do pałacu w Leźnie wybieraliśmy się wielokrotnie. Po drodze, na kawę, na obiad. Każda okazja byłaby dobra, ale odwlekaliśmy. Wreszcie się udało. Byliśmy tam w połowie października.

niedziela, 2 grudnia 2018

Czas prędko mija


           Dzisiaj kolejny początek roku liturgicznego. Zaczyna się kolejny adwent. W kościele uświadomiłam sobie, że przecież niedawno były święta Bożego Narodzenia. Nawet nie wiem jak prędko minął rok. Nie zdążyłam się zatrzymać na dłużej i znowu będą kolejne. To prawda, że im człowiek starszy to czas ucieka jakby prędzej, bo przecież w rzeczywistości płynie tak samo jak zawsze. W młodości nawet wydawało się, że za wolno. Człowiek wciąż na coś czekał, za czymś dążył i chciał, aby to było już. Niestety trzeba było swoje odczekać. Teraz nawet się nie spostrzegłam i już mamy kolejny adwent. Za chwilę będą święta i zmiana kalendarza. Bez względu jak długo to jeszcze potrwa, wiem, że czasu mam coraz mniej, ale czy zwolnienie tempa spowolni jego bieg? Wiem, że to nic nie pomoże i co ma być to i tak będzie. Cieszmy się więc z tego co tu i teraz.


Księża bez cenzury



             W ubiegłą niedzielę w kościele odbyła się zbiórka datków na seminarium duchowne. Za dobrowolne datki można też było nabyć seminaryjny kalendarz lub książkę. Kalendarzy zawsze nam się nazbiera aż w nadmiarze, więc wzięliśmy książkę. Właśnie skończyłam ją czytać. Książka pod redakcją kleryków Wiktora Szponara i Jakuba Wojewódki pod tytułem " Księżą bez cenzury - Rozmowy pod koloratką" to cztery wywiady. Książka mówi , jak to określono, o tym o czym wielu kapłanów nie mówi, a świeccy boją się zapytać. To wspomnienia z dzieciństwa , odpowiedzi na pytania dlaczego zostałem księdzem, o inwigilacji i kontaktach księży z SB, o celibacie, karierze i karierowiczach w kościele, co oznacza u kapłana " wylogować się" i wiele innych. Książkę dobrze się czyta i jest naprawdę ciekawa.

środa, 28 listopada 2018

Pierwszy śnieg


                Dużo go nie ma, ale pierwszy już spadł. Rano była niespodzianka szczególnie dla dzieci. Wnusia zaraz po przyjściu, chciała zostać w ogrodzie, chociaż było jeszcze szaro i mglisto, ale radość była ogromna. Potem nawet na chwilę wyjrzało słoneczko. Ogród zmienił swój wystrój na zimowy.









piątek, 23 listopada 2018

Kawa czy herbata, w czym?


              Kawa czy herbata?  Co pijemy, a co pili dawniej. Jak pijemy my, a jak pili wcześniej. Za czasów mojej babci kawa naturalna była od święta. Podobnie z czarną herbatą. Nie było tyle gatunków, Yunnan, Madras i to wszystko. Na co dzień zbożówka albo ziołowe herbatki.  Te codzienne parzyło się do fajansowego czajnika. Pamiętam też taki metalowy. Stał zawsze na piecu w kuchni.


               Od święta, czyli dla gości podawano w porcelanie. Moja mama ma jeszcze po babci jakąś filiżankę i dzbanek. Cenna pamiątka. Podobnie było za czasów mojej mamy. 





    Były też filiżaneczki do małej, po turecku. 



              W czasie mojej młodości wszystkie te dzbanki, serwisy, filiżaneczki zasilały raczej półki za szkłem i były ozdobą. 



          Kawę podawało się sypaną do szklanek. Gorące, parzące w ręce na szklanych spodeczkach, potem wstawiane były w ozdobne koszyczki. Prześcigano się kto parzy z większą pianką.



              W szklankach była zarówno kawa jak i herbata. W domu, w restauracji, w dworcowym barze. Wszędzie była szklanka. Potem wracaliśmy do kubeczków.



         Pomału zaczęły wracać dzbanki. Kawa pojawiła się rozpuszczalna i różne gatunki herbat. Te liściaste zastępowano w torebeczkach. Zresztą tak jest do dzisiaj. Szklaneczki poszły jednak w zapomnienie. W ładnej filiżance lepiej smakuje.