niedziela, 17 marca 2024

Wspomnienie

                 To już dwadzieścia sześć lat. Jego wiek z tamtego czasu, osiągnęłam w moje ostatnie urodziny. Chociaż już nie na etacie, ale pracował do końca. Był z tych, nie zastąpionych, więc pomagał znajomemu. Nie skarżył się, że czuje się źle, nie chorował. Był zdrowy? Dzisiaj wiem, że udar może się przydarzyć, wcześniej nie chorując lub nie wiedząc o chorobie. Czy nie było już mu za ciężko chodzić codziennie do pracy? Mnie, chociaż też pomagam i jestem z tych aktywnych, byłoby już za ciężko. On nic nie mówił. Może traktował też, to trochę jako rodzaj rozrywki, spotykał się z ludźmi, coś tworzył. Wtedy, w dzień po Środzie Popielcowej, a zarazem po swoich siedemdziesiątych urodzinach, będąc w pracy, upadł, stracił przytomność. Natychmiastowe sztuczne oddychanie i masaż serca wykonany przez współpracowników nie przyniosły rezultatu, dopiero pomoc medyków zadziałała, chociaż nie do końca. Przerwa trwała dwadzieścia siedem minut. Tyle potrzebowała karetka, aby dojechać. Reanimacja przywróciła bicie serca, samodzielny oddech, niestety niedotleniony mózg już nie wrócił do życia. Lekarze mówili warzywo, bezwarunkowe odruchy. Trzy tygodnie czekania na cud. Na oddziale nie było wtedy nowoczesnych łóżek, tylko zwykłe płaskie, ale pomimo leżenia plackiem, nie miał odleżyn, ale na płucach zbierał się płyn. Kiedy zaczynał charczeć, pielęgniarki mówiły, zaczyna się topić. Odsysanie nie było przyjemne. Z czasem, z płynem, zaczęła pojawiać się krew. Czy to go bolało? To był jedyny nieprzyjemny zabieg. Inne jak pobieranie krwi do badania, kroplówki wiemy jakie są. Oddychał bez aparatury, serce pracowało, aby wykonać przewidywaną dla niego liczbę uderzeń. Do końca był spokojny. Ostatni wydech nastąpił o piętnastej bez minut. Jak fajrant w pracy. O piętnastej dziesięć zadzwoniłam po pielęgniarkę.
             Wówczas mówiłam, że nie chciałabym tak się "męczyć". Teraz wiem, że się myliłam. Jeżeli nawet odczuwał jakiś ból, /lekarze mówili, że nie/ to trwało to, tylko trzy tygodnie. 
               Modlimy się " od nagłej niespodziewanej śmierci..." Mając świadomość swojej śmiertelności, zwłaszcza w pewnym wieku, jesteśmy chyba na nią przygotowani, więc nie będzie ona nagła. Inna sprawa, czy oczekiwana.

piątek, 15 marca 2024

" Często myślę o Gdańsku" - Vera Ratzke Jansson



          W notce od wydawcy czytam, że  wspomnienia Very Ratzke Jansson to dokument dotyczący dziejów Gdańska w okresie przed i w czasie II wojny światowej. Dzięki niemu poznajemy życie codzienne rodziny niemieckiej, na której dziejach odcisnęła swe piętno Historia. Autorka opuszcza  Gdańsk tuż przed wkroczeniem Rosjan. Ja powiedziałabym, że owszem, są tam jakieś dzieje Gdańska, ale to bardziej historia zwykłych, niemieckich rodzin, widziana oczyma dziecka. Pisząc zwykłych , niemieckich rodzin czyli takich, którzy dalecy byli od nazizmu i wszelkiego zła, które przyniosła wojna. Nie interesowali się zbytnio, tym co się działo. Na podstawie otrzymywanych z różnych źródeł informacji, nie chcieli uwierzyć w brutalną prawdę. W swoim gronie nawet krytykowali Hitlera i jego zapędy. Dla nich Gdańsk był niemiecki, bo takim go zastali w dniu urodzin i sądzili że takim zawsze będzie. Książka jest wyrazem tęsknoty autorki za rajem utraconym, za dzieciństwem, bo ono chyba dla większości jest tym rajem.  Wspomnienia dziecka opisane w krótkich scenkach z życia, opisach miejsc, zasłyszanych rozmów, przeżyciach. Książka o czasie który minął, jak dzieciństwo.

" My malutcy, nie mamy tu nic do powiedzenia, to ci na górze decydują o wszystkim"
*
" Kiedy jakiś człowiek odchodzi na zawsze, przyjaciele zmieniają się nagle we wrogów
 a to co dobre, zmienia się w chciwość i zło"

Myślę, że na szczęście, nie zawsze.
---
16 książka, 318/6305

czwartek, 14 marca 2024

Powrót do decoupage

        Jak w człowieku się wszystko może zmienić. Był taki czas, że namiętnie robiłam decoupage. Przeszła mi ochota na tego typu roboty. Brak zapału, brak przeznaczenia, po prostu , nie mam na to ochoty. Odkąd zmieniłam świąteczne dekoracje na te codzienne, chciałam zrobić skrzyneczkę, korytko, bo mi takie pasowało i niestety nie mogłam się za to zabrać. Powiedziałabym nawet, nie mogłam się do tego przymusić. Dzisiaj wyciągnęłam " narzędzia",  bo potrzebuję zrobić w rewanżu za otrzymane robótkowe coś, herbaciarkę. Też się za to zabierałam jak kot do jeża, już od dwóch miesięcy. No i dzisiaj zrobiłam początek. Najpierw wykończyłam moje korytko. Bejca, akryl podkładowy, papier do decu, kleje, lakier, wykończyłam tasiemką na której zawiesiłam przemalowane z czerwonego na kremowy, serduszka, dodałam koronkę i już stoi i spełnia swoją rolę.



wtorek, 12 marca 2024

Czy musi być trawnik?


        To był zgrzyt w sprawie naszego ogrodu. 1600 metrów i łąka. Byle jaka łąka. Walczyłam, robiłam, już nawet kosiłam to co pozostało i nawet się podobało. Dopóki nie trzeba było kosić, bo całość zrobiłoby się traktorkiem, a przez wyspy roślin musiała być kosiarka. Teraz sama zdecyduję jak zagospodarować moją działeczkę. Mało jest chyba ogrodów całkowicie pozbawionych trawnika, ale w moim ograniczę do minimum.
          Trawnik ma wiele zalet, ale ma również wady i ograniczenia. Zielony dywan aby był ładny, wymaga sporo pielęgnacji, która zajmuje czas i generuje koszty. Regularne koszenie, nawożenie i nawadnianie w okresach suszy, aeracja, wertykulacja, dosiewka czy wałowanie. Poza tym trawnik nie udaje się w cieniu, na suchych, ubogich, piaszczystych czy kamienistych glebach, w miejscach podmokłych, ani na nierównym terenie. Co zatem zamiast trawnika? Jakimś rozwiązaniem fragmentu może być betonowa ścieżka, żwir, czy kamienny skalniak. Wszystko to akceptuję, ale głównie chcę postawić na rośliny, a rośliny okrywowe zamiast trawnika to według mnie idealne rozwiązanie. Nie zrobię tego na całej działce od razu, bo zbyt kosztowne, ale małymi kroczkami, myślę, że się uda. Na razie szukam roślin, którymi powinnam się zainteresować.
           Wiem, że pod względem odporności na deptanie trawnik jest nie do pobicia, więc trochę go też pozostawię, ale co powinnam szukać w zamian.
             Rośliny okrywowe, zadarniające ograniczają wysychanie i erozję gleby, zwiększają retencję wody w podłożu, nawilżają, natleniają i oczyszczają powietrze. Oferują ogromną różnorodność form wzrostu, rodzajów ulistnienia, kolorystyki kwiatów itd., co przekłada się na niemal nieograniczone możliwości aranżacyjne. W zależności od gatunku są odpowiednie na każde stanowisko,  słoneczne, cieniste, suche, wilgotne, z zasobną lub ubogą glebą i co ważne dla mnie, bo nie będę tam przecież codziennie i wiek też robi swoje, potrzebują znacznie mniej pielęgnacji niż trawnik, więc zaoszczędzą mi mnóstwo czasu, wysiłku, wody oraz kosztów. Będą miejscem schronienia dla owadów zapylających i innych drobnych zwierzątek. Rośliny okrywowe dają też ciekawszy efekt niż trawnik, bo nieustannie się zmieniają, kwitną, owocują, przebarwiają się. Te które tracą liście na zimę, same zaopatrują się w nawóz, a mnie zaoszczędzają grabienia. Trawiaste zostawię tylko ścieżki, a są rośliny okrywowe, którym okazjonalny spacer nie zaszkodzi. Niektóre z tych roślin miałam w dotychczasowym ogrodzie, więc wiem na co mogę liczyć. Jedne porastały całe połacie, inne posadzone wzdłuż rabatek rozrastały się tworząc coraz szersze pasy. Może więc nie będę musiała nawet wydawać pieniędzy, bo wezmę odnóżki i rozmnożę je sama. Wiem, zanim będą widoczne upłynie trochę czasu, ale nie od razu Kraków zbudowali. Mam nadzieję, że efektu się doczekam. Niektóre , które były w ogrodzie i są polecane wcale mnie nie zachęcają. Przykładem jest karmnik ościsty, bylina tworząca zimozielone poduszeczki przypominające mech. Ładnie wygląda, a dodatkowo w VI-VIII zakwita dziesiątkami białych kwiatków Odpowiedni zarówno do słońca i półcienia. Ładnie wygląda, ale makabryczne było wyciąganie z zielonej kępki  wyrastających chwastów. 
        Prosta, bo właściwie sama się uprawia jest  stokrotka pospolita, niziutka zimozielona roślina, pięknie kwitnąca i nawet jeśli by się chciało ją zniszczyć, to ona nie pozwala. Trudna do wytępienia, chyba że chemią. Można po niej chodzić ile się chce.
        Na słabe gleby i słoneczne miejsca dobra jest macierzanka, Płożące, 10 centymetrowe krzewinki o drobniutkich i wiecznie zielonych listkach od VI do VIII zabarwiają się na różowo i fioletowo. Ich kwiaty wabią motyle i pszczoły. Miałam je posadzone w szczelinach pomiędzy  płytami chodnikowymi. Ponoć można, ale ja nigdy ich nie deptałam. Może najwyżej weszła na nie dziecięca nóżka wnuczek, kiedy nie udało się przeskoczyć.


          Mocno się rozrasta podziemnymi rozłogami tojeść rozesłana. Piszą, że to  wiecznie zielona bylina do cienia i półcienia. Płoży się tuż przy ziemi, ma do 5 cm wysokości, ale błyskawicznie rozrasta się na boki. Jest nie do zdarcia, znosi nawet deptanie. Kwitnie na żółto w VI-VII. Z wszystkim się zgadzam, z wyjątkiem wiecznie zielona. U mnie nadziemna część zawsze była brzydka i ją obcinałam, a spod ziemi wyrastały nowe listki. Dostałam jej garść , byle jak wyrwaną, od bratowej i w niedługim czasie się wręcz rozpanoszyła. Dobra w jakieś kąty do których nie chce się wracać. Dodatkowo żółte kwiatki rozjaśnią półcień np. pod drzewami. Na zdjęciu świeże zielone listki, jeszcze przed kwitnięciem.


       Bluszczyk kurdybanek to właściwie chwast. Kiedyś z nim walczyłam, ale innym razem pisałam, że i chwast może być ozdobny. Tworzy  darń nawet w niesprzyjających miejscach, do tego od IV do VII ma  miododajne kwiaty. Jego liście to przyprawa do zup, chociaż nigdy nie próbowałam. Nie będę czyniła o niego starań, ale jak się pojawi to mu pozwolę zostać. No, może przesadzę w inne, mnie odpowiadające miejsce.
            Tak jak wspomniałam, nie będę tam codziennie, więc kto podleje w czasie dużej suszy. Warto więc się rozejrzeć za jałowcami. W poprzednim ogrodzie miałam ich sporo. Na skarpie, teraz takiej nie mam, ale na płaskim też będą dobrze wyglądały. Idealnie jako okrywowe sprawdziły się płożące. Zimozielone, przy wzroście 10-30 cm osiągają dziesięciokrotnie większą średnicę. Też trzeba o nie dbać, ale nie tak jak o trawę, a efekt jest nieporównywalnie większy. Na zdjęciu jeden z nich.


         Kolejna roślina sucholubna to rogownica kutnerowata. Ma  zimotrwałe srebrzyste liście, a w V - VI, kiedy kwitnie na biało, wydziela obłędny zapach. Lubi słońce. Z pewnością jej u mnie nie zabraknie. Przyzwyczaiłam się, że ładnie wygląda na skarpie. Będę musiała jej przygotować jakieś wzgórki, nawet wiem już jak i z czego. 

        Czyściec wełnisty rósł u mnie na obrzeżach rabat. Jest to bylina o całorocznych, srebrzystych, aksamitnie owłosionych liściach. Nie straszna mu susza, mróz, słabe gleby. W VI-VII kwitnie, osiągając 30-50 cm wysokości. Jest rajem dla pszczół. Uwijały się jeszcze na ostatnich kwiatkach, gdy obcinałam je po przekwitnięciu.


       Płomyki szydlaste też tworzą zimozielone gęste poduchy igiełkowatych listków o wysokości około 10 cm. , a w IV i V szczelnie pokrywają się różowymi, fioletowymi lub białymi kwiatkami. 

                                        



                W bardziej eksponowanych miejscach mogę posadzić róże okrywowe. Miałam  w przedogródku ‘Pink Fairy’ . Róże okrywowe to  najwytrzymalsza grupa róż. Skupia niskie odmiany bujnie rozrastające się wszerz. Wystarczy je wiosną przyciąć, a potem usuwać te przekwitające i mamy kwiaty praktycznie do jesieni.

       Są jeszcze żagwiny ogrodowe, smagliczki skalne, gęsiówki kaukaskie . Wszystkie one kwitną na wiosnę. Do smagliczek mam mniejszy sentyment, ze względu na żółte kwiaty. Nie wiem dlaczego, ale nie przepadam za tym kolorem w ogrodzie.
        Nie mam na działce zbyt dużo miejsc cienistych, ale w poprzednim ogrodzie też nie miałam, pomimo to miałam rośliny do takich miejsc.
         Bluszcz pospolity jest pnączem i rozrastał się na płocie, ale też sprawdził się jako roślina okrywowa. Stosunkowo szybko pokrył gęstą darnią niewygodne obszary. Preferuje wilgoć i próchnicze gleby, ale jest bardzo tolerancyjny.



        Jako roślina okrywowa może być też hortensja pnąca czy przywarka japońska,  pnącza o sezonowych liściach, odpowiednie na kwaśne gleby. Od VI rozwijają białe talerzowate kwiatostany. Przywarki nie miałam, a hortensję wolałabym jednak rosnącą w górę, opierającą się  może na jakimś starym drzewie, ale czy dobrze jej będzie na sośnie. Widziałam jak rosła na ogromnej starej akacji.
             Z niskich, ale rosnących na boki miałam  barwinki.  Zimozielone, płożące krzewinki o wysokości 15-20 cm. Kwitły w IV-VI na fioletowo, niebiesko lub biało. 
            Była też runianka japońska , krzewinka o skórzastych wiecznie zielonych liściach i wzroście 10-20 cm. Jej kwiaty są białe i dość niepozorne, za to nie wymaga nawożenia ani podlewania. Postaram się, aby oba znalazły u mnie miejsce, bo warto.
          Bujnie rozrasta się też zawilec gajowy. Owszem traci liście na zimę, ale na początku lata pięknie kwitnie. Z kilku sadzonek rozrósł mi się las.


         Czytałam, że do okrywowych zalicza się też bergenia sercolistna  bylina o wysokości i średnicy do ok. 60 cm. Jej duże mięsiste liście zimą przebarwiają się na czerwono, ale pozostają żywe do wiosny. W III-V rozwija baldachy różowych lub białych kwiatów. Jest odporna na suszę. Trochę bym z tym dyskutowała, bo dla mnie okrywowe oznacza też rozrost na boki, a bergenia nie jest taka wyrywna. Owszem ma duże liście, które przetrwają zimę i może dlatego, ale też mi się podoba. Miałam, to i dlaczego miałabym teraz nie mieć.


     Rośliną nie do zdarcia jest bodziszek korzeniasty. Tworzy gęste poduchy aromatycznych liści. Ma 30-40 cm wysokości, w V-VIII kwitnie na różowo, fioletowo lub biało. 



      Dąbrówka rozłogowa, półzimozielona, płożąca bylina, kwitnąca w V-VIII na fioletowo, niebiesko, biało lub różowo, wabiąca pszczoły, może być też w odmianie o barwnych liściach, które  potrzebują więcej   cienia rozrasta się, zadarnia, ale czy jestem w niej zakochana? Chyba nie więc jeszcze nie wiem czy ją zaproszę.
          Poziomka jest wszystkim znana ze względu na owoce. Ja posadziłam ją też na skarpie, aby wyeliminować trawę w trudnym do koszenia miejscu. Czyli dwa w jednym. Sprawdziło się. Teraz takich miejsc trudnych nie mam, ale ze względu na owoce warto ja posadzić. Wnusie będą miały radochę.
           Półcień  to dość umowne  pojęcie. Ja nie mając go w nowo zakładanym ogrodzie sadziłam przeznaczone mu rośliny w pełnym słońcu i jakoś się udawało. Były to żurawki, byle nie te o bardzo jasnych, cytrynowych liściach, bo te spaliło słońce. 
         Przywrotnik ,  samowystarczalna zimozielona bylina. Tworzy poduchy okrągłych, klapowanych liści, a w VI-VI zakwita mgiełką drobnych żółto zielonych kwiatów. Jeśli je obetniemy po przekwitnięciu, jesienią zakwita ponownie. Już nie tak bogato ale jednak. Ja obcinałam zarówno kwiaty jak i liście. Kilka egzemplarzy już zdążyłam posadzić jesienią.
      Irga to był krzew zastany na skarpie. Posadził go sąsiad, który skarpę utworzył podwyższając swoją działkę. Roślina, kiedy tam trafiliśmy, była zarośnięta trawą. Odgruzowałam ją i rozrosła się w ciągu kilki lat chyba kilkunastokrotnie. Nie wiem jaka to odmiana, ale jest super.  Wiecznie zielona o pokładających się pędach. Wiosną " brzęcząca" od pszczół na swoich białych kwiatkach, a  późnym latem i jesienią ustrojona  w czerwone koraliki owoców, które utrzymają się całą jesień i zimę. Jeśli zdecyduję się ją mieć, to zdaję sobie sprawę, że będę ją musiała mocno przycinać, ale może warto?



          Są jeszcze rozchodniki  i rojniki, zimozielone sukulenty o żelaznej wytrzymałości na suszę, mróz, najgorsze podłoża i totalny brak pielęgnacji. Nie wiem jak daleko tolerują sporadyczne deptanie, ale nie wszędzie muszę chodzić. Ważne, że się rozrastają i są raczej samowystarczalne i na słońce. Zapewne pomyślę o odpowiednim skalniaku  z tymi kwiatami.
              Jest zapewne jeszcze dużo roślin o podobnym przeznaczeniu. Napisałam o tych, które znam, które miałam i które postaram się mieć. Ile uda mi się pozyskać i posadzić w najbliższym sezonie?
         Ech, rozpisałam się, bo żeby już można zacząć. Do takich efektów jak miałam, będę musiała poczekać. W końcu mój były ogród ma już osiem lat, ale ważna jest też radość tworzenia. 

sobota, 9 marca 2024

" Siła Kobiet" - Barbara Wysoczańska

         Powieść obyczajowa, czyli taka jakie lubię. Lata dwudzieste ubiegłego stulecia, odradzająca się Polska,  trochę zwyczajów i atmosfery,  ale też  świat wątpliwej moralności ,  w której mężczyźnie zawsze więcej wolno, świat zakłamania i hipokryzji. Autorka  opisuje losy trzech kobiet, z różnych środowisk połączonych przez jednego mężczyznę. Wszystkie trzy  łączy postać Ignacego Lubowidzkiego, posła na sejm II Rzeczpospolitej, który pewnej nocy zostaje zastrzelony przez nieznanego sprawcę. Sprawca się odnajdzie i zostanie osadzony. Kto nim będzie?  A kobiety, które połączył los to żona , kochanka i siostra. Wszystkie próbują walczyć o swój los w świecie gdzie nie jest to łatwe. Muszą burzyć stereotypy, uprzedzenia, konserwatyzm  jeszcze głęboko zakorzeniony w polskim społeczeństwie. Czy uda im się zawalczyć o siebie? 
     Jest to powieść  o odwadze, determinacji , walce o możliwość wyboru własnej ścieżki życia, o emancypacji,  o prawdziwym życiu, szczęściu, bólu i cierpieniu, radości, o wszystkim co w życiu nas spotyka. Pomimo stu lat różnicy pomiędzy tamtym a teraz , wiele kobiet nadal musi o siebie walczyć. Może nie aż tak, jak wówczas, ale mężczyźni uważają nadal, że więcej mogą, więc książka może dodać otuchy i zachęcić do walki o siebie. 

" w piekle jest się wtedy, gdy traci się wszelką nadzieję"
---
15 książka, 524/5987

czwartek, 7 marca 2024

" Saga, czyli filiżanka, której nie ma" - Cezary Harasimowicz


        Sięgając po tą książkę z bibliotecznej półki, nie skojarzyłam, że autor  to  jeden  z najlepszych polskich scenarzystów, aktor, skądinąd , mąż  aktorki Grażyny Wolszczak. Zainteresował mnie opis na tyle okładki : " Kim jestem, by znaleźć odpowiedź na to pytanie, wybrałem się w podróż śladami moich przodków. W wędrówkę pełną przygód, tajemnic, miłości, wzruszeń, dramatów , zwrotów akcji. Odkryłem światy, które już nie istnieją, a czas przeszły stał się dla mnie czasem teraźniejszym".
     Początkowo lektura wydawała mi się zbyt osobistym wspomnieniem jego przodków,  które ma przypominać o tych, którzy byli przed nim, których geny ma w sobie. Z trudem zaczynałam czytanie, ale potem książka mnie wciągnęła, bo jest to ciekawy sposób przedstawienia rodzinnej historii na tle wydarzeń historycznych.
          Pokaźną część książki stanowią wspomnienia o dziadku autora, Adamie Królikiewiczu, rotmistrzu , legendzie polskiego sportu jeździeckiego. Historie na poważnie, ale też z humorem.
     Kolejną bohaterką jest matka pisarza. Jej radosne dzieciństwo w okresie międzywojennym i tragiczny los okresu II wojny, walka w podziemiu, powstanie warszawskie, obóz .
         "Saga czyli filiżanka, której nie ma" to opowieść o losach rodziny, ale też czasem tragiczna, a czasem zabawna opowieść, w której na moment odżywa obraz dawnej wielonarodowej Polski. Harasimowicz korzysta z zapisków dziadka i swojej matki, z rodzinnych anegdot,  a dzięki wycinkom z ówczesnej prasy przywołuje świat, w którym równolegle toczy się wielka historia i życie zwykłych ludzi, wręcz wchodzi w to życie, podsłuchuje. Jest to jednocześnie opowieść o polskich losach. Liryczny świat wspomnień wpisany w atmosferę czasów, w których  przyszło żyć jego dziadkom , mamie i wielu Polakom.
        Krótkie rozdziały, lekki język gawędziarza, malownicze opisy. Mnie się podobała, więc polecam. 
" Moja mama nie traci pamięci. 
Moja mama pomału zaprzyjaźnia się z równoległym światem" 
---
14 książka, 414/5463

sobota, 2 marca 2024

Angielskie ogrody


             To co teraz piszę, to trochę efekt uboczny książki " Botanika duszy". Ojciec bohaterki pracował w królewskich ogrodach Kew. Zaczęłam więc szukać o Kew i nie tylko. Królewskie Ogrody Botaniczne Kew Gardens w podlondyńskim Kew to rozległy kompleks ogrodów i szklarni, które  w 2003 roku wpisane zostały na listę UNESCO. Mają one ponad 250 lat i na ich terenie zgromadzono największą na świecie kolekcję, blisko 7 milionów  roślin.   
       Historia Królewskich Ogrodów Botanicznych zaczyna się w 1759 roku, gdy księżna Augusta, matka króla Jerzego III, założyła około 3,6 hektarowy ogród botaniczny w podlondyńskim Kev, jako miejsce wypoczynku królewskiej rodziny. Gdy sir Joseph Banks, botanik, uczestnik słynnej I wyprawy kapitana Cooka w 1768-1771, podczas której Cook spenetrował obszary Melanezji i Nowej Zelandii, dotarł do wybrzeży Australii oraz przepłynął cieśninę Torresa, Banks przywiózł z niej do kraju dziesiątki gatunków egzotycznych roślin i setki stron przyrodniczych notatek. Mianowano go pierwszym dyrektorem ogrodu. W 1840 roku powiększający się teren z bogatą kolekcją roślin postanowiono udostępnić zwiedzającym.
        Kolejni podróżnicy zaopatrywali ogród w coraz  nowe, przywożone z nowych kolonii okazy roślin. Budziły one zachwyt, ale też  miały niemałe znaczenie dla rozwoju gospodarki, jak rattany, palmy olejowe, drzewa kauczukowe, kakaowce i kawowce, wanilia i pieprz, bananowce, ryż, czy trzcina cukrowa.
       W 1848 roku ukończono budowę  wiktoriańskiej szklarni The Palm House, a 50 lat później kolejnej  Temperate House. Nigdy tam nie byłam, a to ponoć dwa najpiękniejsze obiekty na terenie ogrodu. Rosną tam rośliny stref tropikalnych i umiarkowanych. W kolejnych latach pobudowano następne, nowoczesne szklarnie i konstrukcje, urządzono bibliotekę i galerie sztuki. Dziś Kew Gardens to ponad 130 hektarów zieleni, zabytkowych i nowoczesnych budynków i  wspaniałej przyrody. Wśród gatunków roślin są i takie, które nie występują już w naturalnym środowisku , a w Kew udało się je zachować. Jest to też nowoczesna placówka badawcza i edukacyjna. Tam  tworzy się największy program ochrony roślin na świecie. Bank nasion gromadzi i przechowuje suszone lub zamrożone nasiona w specjalnych pojemnikach, odpornych na ogień, zalanie, czy promieniowanie radioaktywne. Od 2000 roku zgromadzono tam 2,5 miliarda nasion, co stanowi ok. 30% gatunków na świecie. 
            A jaka jest historia ogrodów angielskich, stylu ogrodów angielskich.  Otóż nieco  zawiła. Ogrody zanim stały się tymi angielskimi były różnorodne.  Ich historia rozpoczyna się w I wieku naszej ery. Pierwsze  zakładane były przez Rzymian przy ogromnych willach i pałacach, a także przy wielu domach w małych miasteczkach. Charakteryzowały się formalnymi nasadzeniami niskich żywopłotów, poprzecinanych żwirowymi ścieżkami, przeznaczonymi do spacerów. W niszach ustawiano rzeźby, posągi i wazy. W tych czasach zakładano również małe ogrody kuchenne z ulubionymi gatunkami warzyw i owoców. Popularne były małe wewnętrzne dziedzińce z fontannami. Ulubionymi drzewami były morwy, grusze, wiśnie, orzechy i winorośle.
       W średniowieczu zakładano ogrody klasztorne, przeznaczone głównie dla uprawy leczniczych ziół oraz ogrody przy zamkach, gdzie na dziedzińcach umieszczano ogrody ozdobne  z podwyższanymi rabatami w kształcie kopca. W późniejszym okresie średniowiecza, ogrody stawały się bardziej otwarte. Ogród ozdobny przy domu był nadal okolony szczelnymi ścianami czy ogrodzeniami i chroniony przed światem zewnętrznym, ale dalej otwierał się na widoki i zaczynał przypominać naturalny park, z wprowadzeniem dzikich zwierząt czy bydła. Za czasów panowania Henryka VIII (1491- 1547 ), rozwiązano klasztory i nastąpił ogromny wzrost gospodarki, głównie handel. Zbudowano wówczas wiele nowych domów wraz z  okalającymi je ogrodami. Zawierały one park i las przeznaczony do polowań oraz  ogród dworski  z roślinnymi łukami  dającymi cień podczas spacerów. Dachy altan pokrywały krzewy róż i jaśminu wydzielające piękne zapachy. Ogrody stawały się miejscem służącym do poszukiwania relaksu i odzyskiwania zdrowia. W dobrym tonie było posiadanie domu na wsi z rozległymi tarasami i schodami.
          W zakładanych ogrodach  widać było wyraźny wpływ stylu ogrodów włoskich.  Przestrzenie między żywopłotami były pełne kwiatów i ziół tymianku, rozmarynu, hyzopu. Kolor uzyskiwano poprzez wysypywanie tłucznia, kolorowych  kamyczków, pyłu węglowego, tłuczonej cegły. Bardziej zdolni ogrodnicy tworzyli  skomplikowane labirynty,  topiary z cisa w kształcie stożków i spirali, a nawet ptaków, zamków i zwierząt.
        W okresie późniejszym wzorowano się także na ogrodach francuskich, których charakterystycznym elementem była szeroka aleja widokowa otoczona prostokątnymi klombami. Były też wpływy holenderskie widoczne poprzez ustawianie donic z formowanymi drzewami oraz wprowadzenie roślin cebulowych  oraz większej powierzchni zbiorników wodnych.
     Kolejnym przełomem  były XVIII- wieczne wpływy georgiańskie, rozległe ogrody krajobrazowe,  z rozległymi trawnikami, malowniczymi jeziorami i różnorodną architekturą ogrodową, świątyniami, arkadami, zbudowanymi ruinami, mostami.  Często stosowano tzw. „ha-ha” czyli niewidzialną granicę - uskok dla zatrzymania zwierzyny z dala od domu, ale bez płotów i żywopłotów.  Bogaci właściciele ziemscy zaczęli zachwycać się falującymi liniami, a prostokątne rabaty zastąpiły trawniki bez granic i starannie zaplanowane zagajniki. Kwiaty odeszły na dalszy plan. Wróciły za sprawą Humphreya Reptona (1752-1818), który zapoczątkował tworzenie w ogrodzie specyficznych środowisk, przystosowanych do uprawy roślin skalnych, bagiennych i wrzosowisk.  Modne w epoce wiktoriańskiej było zakładanie w parkach lub przy wielkich posiadłościach dywanowych, podwyższonych rabat obsadzonych  kolorowymi kwiatami sezonowymi.
       W tym czasie /epoka wiktoriańska, za czasów panowania królowej Wiktorii Hanowerskiej, która sprawowała rządy w latach 1837-1901) znów nastąpił przewrót w angielskiej modzie ogrodowej. Ogrody zaczęły być bardziej dostępne dla mas, a ich wygląd był trochę formalny, trochę dziki. Charakterystyczne  było zakładanie w parkach lub przy wielkich posiadłościach dywanowych, podwyższonych rabat obsadzonych  kolorowymi kwiatami sezonowymi np. lobelia, szałwia, pelargonia, werbena, begonia, kanna, produkowanymi w szklarniach. Egzotyczne barwy i skomplikowane wzory to był ich znak rozpoznawczy. Wiktoriańscy arystokraci  kolekcjonowali rzadkie gatunki roślin z Afryki, Indii, Chin czy Nowej Zelandii. Poszukiwano nowe gatunki np. storczyków czy innych roślin egzotycznych.  Wtedy pojawiły się w ogrodach takie rośliny, jak floksy, łubiny, astry, oraz ziemniaki i pomidory. W 1883 roku, dzięki wpływowej książce Williama Robinsona "The English Flower Garden", zaczęto wprowadzać mieszane nasadzenia kwiatów i krzewów, ułożonych w sposób bardziej naturalistyczny, a rośliny jednoroczne zastępowano bylinami,  Na trawnikach, pod drzewami pojawiły się nieformalne łączki zakwitających wiosną pierwiosnków i innych cebulowych.  Azalie i rododendrony zaczęto sadzić w jednorodnych grupach, pojawiły się też w ogrodach gunnery.
         Za czasów panowania Edwarda VII najbardziej wpływowym ogrodnikiem  była Gertrude Jekyll /1843-1932/, która  zapoczątkowała nowoczesny na tamte czasy sposób spojrzenia na ogród.  Był on  z zamysłem zaprojektowanymi kwiatami, bylinami i ziołami, posadzonymi wg przemyślanego klucza kolorystycznego. Wzrosła uprawa warzyw.
            W  1906 roku w Whitechapel,   zorganizowano pierwszą wystawę kwiatową i rozpoczęła się moda na zaokienne skrzynki  i wiszące kosze.
              Jednocześnie  zapanowała moda na ogrody przywołujące wzory z Chin i Japonii, z jeziorami, mostami, malowniczymi wierzbami, bambusami i głazami. Jednak większość Brytyjczyków preferowała styl Gertrude Jekyll. 
      Pod koniec XIX wieku rozpoczęła się era stylu Arts&Crafts, który w ogrodnictwie charakteryzował się podziałem ogrodu na tzw. pokoje o różnych sposobach nasadzeń, które  oddzielone były  przystrzyżonymi żywopłotami.  Wyodrębniało się  część leśną w stylu naturalistycznym, rabaty bylinowe z dokładnie przyciętymi brzegami trawników, łąki kwietne, ogrody różane, wgłębniki i formalne kanały wodne. Ten styl już znamy. Dzisiaj jednak i ten  ewoluuje w kierunku naturalistycznych łąk lub ogrodów preriowych.
      Przez dwie wojny światowe,  ogrody często zostały zniszczone lub dostosowane do potrzeb wojny. Potem niektóre zostały pieczołowicie odtworzone. Ogrodnictwo stało się ważną dziedziną życia i promowało ideę lepszej, zdrowszej i piękniejszej Wielkiej Brytanii.
         Już w 1934 roku Telewizja BBC  rozpoczęła nadawanie programów ogrodniczych.  Od 1960 roku rozpoczęto wydawanie książek, tworzenie centrów ogrodniczych, produkcję wszelkich akcesoriów potrzebnych ogrodnikom. Promowano ogród jako przedłużenie domu, z tarasem i grillem. Brytyjczycy nadal są uosobieniem  pasji ogrodniczej, i wzorem do naśladowania dla ogrodników z całego świata. Są też inspiracją dla mnie. Wiadomo jednak że w moim ROD nie zrobię angielskiego ogrodu, ale rośliny mogę posadzić takie prawie same. Mogę też wykorzystać niektóre chociaż z zasad.
         Rośliny posadzę według ich wielkości, wysokie z tyłu, a niższe na przedzie. Wytyczę dróżki wokół których posadzę kwiaty lub niskie krzewy. "Zapożyczę" krajobraz od sąsiada i lasu za płotem. Brak w nim będzie linii prostych, kątów, załamań, regularnych kształtów, a
granice między roślinami zostawię płynne. Na swobodnie rosnące drzewa nie będzie miejsca. Te które są trzeba regularnie przycinać, bo ROD-owskie przepisy. Nie będzie też dużej powierzchni trawnika czy  łąki, ale może uda się jakoś wyczarować  trochę tajemniczości i dzikości ogrodu. Nie będzie też miejsca na małą architekturę, ale jakieś pergole, trejaże, czemu nie. Zamiast cementowych rzeźb, ogrodowa biżuteria wśród nieregularnie zgrupowanej roślinności. Ogród w tym stylu jest bardzo barwny i romantyczny. Zobaczymy czy mój, ten drugi , obecny taki będzie.
       Nigdy się nie zastanawiałam nad stylem angielskich ogrodów. Tyle się o nich mówi, Anglicy są tacy ogrodowi, że sądziłam, że tam zawsze tak było, od zarania. Tymczasem oni czerpali pomysły od innych europejskich, a nawet azjatyckich. Typowy angielski upowszechnił się dopiero w XVIII wieku. Powstał w opozycji do ogrodów francuskich, główne przez dodanie elementu dzikości, która stwarzała wrażenie krajobrazu jakby nietkniętego ręką człowieka. Ogródki angielskie obecne są w wielu okazałych rezydencjach na terenie Wielkiej Brytanii. Styl angielski stosowano również w projektowaniu ogrodów w Polsce. Za sprawą króla Augusta III Sasa, stworzono taki w Łazienkach Królewskich. Obecnie jednym z najlepiej odwzorowanych ogrodów angielskich w Polsce jest Ogród Dendrologiczny w Przelewicach. Miałam okazję tam być  Przelewice .