niedziela, 29 kwietnia 2018

W pościeli

 Łóżko, tapczan, czy wersalka?  To raczej mniej ważne. Do jakiegoś czasu kiedy limitowano metraż mieszkań, ze względów praktycznych były to wersalki. Teraz produkują wersalki, kanapy, sofy strasznie niewygodne do spania, zatem raczej wybrałabym łóżko z wygodnym materacem. Może być też sam materac. Pierzyna czy kołdra? Tu wybieram to drugie, chociażby z powodu pierza. W kołdrze równomiernie rozłożone. Najlepiej bez pierza. Są inne wypełniacze niealergizujące. Pióra to roztocza i alergeny. Jednym słowem niezdrowe. To samo z poduszką. Nieduża i bez piór. Wszystko pokryte odpowiednią pościelą. Najpierw prześcieradło np z frotty z gumkami wygodne do zakładania i nie zsuwa się. Może być też tradycyjne bawełniane, takie do  prasowania. Przyjemnie chłodzi, gdy tego potrzebujemy. Pokrycie kołdry i poduszki również bawełna, np. kora lub zwykła tradycyjna, do prasowana. Nie akceptuję spania bez powleczenia, chociaż niektórzy producenci, np. kołder z wielbłądziej wełny to zalecali. Pościel biała czy kolorowa?  Nie ma to większego znaczenia. Jeśli kolory, to preferuję pastelowe, delikatne wzorki w kwiaty, paski, kratki. Różowe, niebieskie, fioletowe to priorytetowe kolory. Pościel była dla mnie jak coś szczególnego, w tym znaczeniu, że nie mogłam się w nią kłaść wcześniej, niż po umyciu. Dlatego nie kładłam się w nią spać w ciągu dnia. Od tego była kanapa i koc, chyba, że wcześniej wzięłam kąpiel. Wyjątek stanowiła choroba. Dzień w pościeli, ale umyta. Nie wszyscy jednak tak mają. Wczoraj i dzisiaj miałam dzień w pościeli. Niestety choroba jakaś mnie zmorzyła.

sobota, 28 kwietnia 2018

Kwiecień się kończy

            Kwiecień już się kończy, a prac co nie miara. Zrezygnowałam, ku niezadowoleniu mojego Pana, ze wszystkich zaproszeń na długi weekend, bo miałam zamiar pracować w ogrodzie. Tyle dni wolnych, tzn. bez wnusi miało zapewnić czas na wszystkie, albo prawie wszystkie zaległości, a tu masz. Leżę z bolącym gardłem, potokami z nosa i okropnym samopoczuciem, nie tylko z powodu choroby, ale też braku możliwości robienia w ogrodzie. Wiosna kiepsko się zaczęła. Powiedziałabym,  była późna. Przemarzły w dużej mierze róże i prawie wszystkie lawendy. Do tego dzik. Przebolałam już to wszystko. Zakasałam rękawy, bo nadal marzę o "ogrodzie marzeń". Ale czy i kiedy to będzie? Na pustym polu niestety trzeba czasu. Drzewka i krzewy rosną wolno, a to podstawa piękna. Tło dla innych roślin. Na razie cieszą mnie pojedyncze kwiatki. Trochę ich zostało. Trochę już dosadziłam, ale to na letnie efekty i następne lata. Sadzę i sadzę. Staram się ukrywać to, co nie ciekawe, np.rozdzielnię od nawadniania przykrył mostek, z którego bardzo cieszy się wnusia. Niestety nie na wszystko mam wpływ i zostają takie straszydła jak koło do nawijania węża do podlewania w samym centrum przy stawku. Widoczne z każdej strony. Z okien domu też. Ktoś tak kazał zrobić i musi zostać, bo już zmieniać się nie będzie? . Nie mogłam iść dzisiaj do ogrodu, a stały dwie tuje do wsadzenia, więc są już wsadzone, ale nie po mojemu. Znowu zbyt głęboko, aż gałęzie dolne są zakopane. Makabra. Ale teraz do tego co miłe i co cieszy, czyli co ocalało po zimie i dziku.
























     
        Nie podobają mi się takie betonowe gazony, ale zastosowałam je z konieczności, dla wzmocnienia wysokiej i stromej skarpy. Mam nadzieję, że kiedyś schowają się pod 
rozrośniętymi kwiatami.







    

 Żonkile już przekwitły. Teraz w tym samym miejscu kwitną narcyzy.





         W szparach pomiędzy płytami posadziłam karmik ościsty, ale jest byle jaki. Znacznie lepiej wygląda macierzanka i takie kapustki. Nie wiem jak to się nazywa. Z młodości pamiętam, że obsadzano tym groby. Trochę w nich jeszcze bałaganu. Musi niestety 
poczekać aż wyzdrowieję. 


              No i te zapachy. Są już miejsca gdzie się roznoszą. Mają też co robić pszczoły. Było ich już sporo na krokusach i miodunkach. Są też żaby. Jakieś dwa tygodnie temu spotkałam chyba osiem par. Stawek chociaż mały, swoje robi. W czasie prac natrafiam czasem na małe jaszczureczki zwinki. Jak zaprosić jeża, nie wiem. To znaczy wiem co zrobić, ale nie przychodzi.

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Podróż do przeszłości

   Ponoć w chwili śmierci przed oczami człowieka staje jak na filmowej taśmie całe jego życie. Ostatnio coraz częściej moja pamięć powraca do miejsc, osób i zdarzeń z przeszłości. Zaczyna się jak sen, a potem staje się jawą. Zasnąć ponownie już nie mogę i błądzę w okresie mojego dzieciństwa. Przypominają mi się obrazy z tamtego okresu i zdarzenia o których nigdy nie myślałam, nad którymi nigdy się nie zastanawiałam. To był tamten, zapomniany, miniony świat do którego nie ma powrotu. Teraz nie pamiętam nazwy kwiatka rosnącego w moim ogrodzie, nazwy miejsca w którym byłam przed rokiem, a wczoraj byłam w ogrodzie ogrodnika do którego chodziłam po rabarbar i pachnące goździki, kiedy miałam siedem, może osiem lat, czyli prawie sześćdziesiąt lat wstecz. Wczoraj chodziłam tam z nim jego ścieżkami, zaglądałam do inspektów jak wówczas, kiedy byłam dziewczynką. Widziałam dokładnie jego młodą twarz. Potem byłam u dziadków i w naszym ówczesnym obejściu. Ja nie myślę o tamtym okresie i nie przywołuję tamtych wspomnień. One po prostu same wracają. Czy to coś znaczy?

środa, 18 kwietnia 2018

Nieświadomy

 Najlepiej żyć w nieświadomości, albo twierdzić, że o niczym nie wiem. Nie wiedzieć dlaczego ona się gniewa i twierdzić, że chyba jest jej z tym dobrze. Przecież nic się nie stało. On nic złego nie zrobił. No i tak ona prawie przed rozstaniem, a on nie wie nawet co zrobił. I co, nie bacząc na to co złe, poszłam znowu do ogrodu. Może, aby uspokoić żal, może dla wnusi. Przecież to jej kochany dziadziuś. Takie są kobiety. Ich wątroba skonsumuje złość i żal i dalej żyją, niestety z pełną świadomością, że ich życie nie będzie inne.

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Nowy dzień nic nie zmieni

Pomimo, że wczoraj przespałam cały dzień i noc, nadal jestem zmęczona. Nowy dzień nic nie zmieni i tego co się stało się nie zawróci. Gdyby nie wnuczka, która dzisiaj jak zwykle przyszła i muszę być na posterunku, nie byłoby mnie tutaj. Spakowałabym najpotrzebniejsze i wyjechała. Na odpoczynek, albo i na zawsze. Jeszcze nie wiem, czy tego kiedyś  nie zrobię. Mieszkanie przecież mam. Mieć mniej, ale być sobą. Poradzę sobie. Mam córkę, wnusię i zięcia. A kogo Ty będziesz miał?

Stracony dzień

Była dzisiaj  piękna pogoda. Słonecznie, rozkwitają kwiaty, śpiewają ptaki. Przyroda zbudzona do życia zaczyna się zielenić. Dobry czas na spacer, wyjazd lub prace w ogrodzie. A ja nie robię nic. Leżę i czuję się znowu jak zbity pies, bo ile można znosić. Dzisiaj znowu, tylko dlatego, że nie określiłam od razu co chcę kupić u ogrodnika, a chciałam obejrzeć co mają i wybrać do swoich potrzeb, usłyszałam " ty nic nie wiesz". Tych słów o niby mojej głupocie jest tak dużo i często, że wszystkiego się odechciewa, zwłaszcza, że to ja ciągnę to wszystko, poza oczywiście zabezpieczeniem pieniędzy. Tutaj, chociaż nie narzekam, ale nie dorównuję. Pieniądze i stan posiadania nie upoważnia jednak do ubliżania innym. Ja sprzątam, gotuję, piorę, prasuję, jestem księgową od rachunków, PITów, muszę pamiętać o terminach płatności, składania życzeń w rodzinie i o wszystkim. Jedyną moją radością jest wnusia i ogród, ale to mam wypominane. Żałuję swojej decyzji sprzed ośmiu lat. Dzisiaj wolałabym być sama. Sama decydować o sobie i swoim życiu. Żyć w zgodzie ze sobą i swoim sumieniem. Mieć mniej, chociaż teraz też nie mam wiele, bo jestem dodatkiem do wiele. Zatem mieć mniej, ale móc być sobą. Teraz rozumiem Irenę i jej zachowania. Izolacja od pewnych decyzji i życie w swoim świecie czasem ratuje życie.

sobota, 7 kwietnia 2018

Ledwie żyję

Dotychczas pogoda nie była zbyt łaskawa i nie zachęcała do prac w ogrodzie. Dzisiaj było inaczej. Spędziłam w nim cały dzień i nie ukrywam teraz ledwie żyję. Prace wiosenne trzeba wykonać bardzo szybko, bo już właściwie na niektóre sprawy jest prawie za późno. Kiedy dzik narobił bałaganu, powiedziałam, że nic więcej nie robię, ale to było tak w pierwszej złości. Wiedziałam, że będę robiła. Poprawiała po nim i po sobie też. Wiem, że za nasz ogród wzięłam się trochę na zasadzie, powinno się udać, bo wkładam serce. Niestety tak to nie działa. Mamy bardzo ciężkie, gliniastę podłoże, przy tym w znacznej części podmokłe. Woda spływała od sąsiada, zbierała się u nas itd. Ubiegłoroczne deszcze pogarszały sytuację, bo wcześniej nie było wcale tak źle. Skutek? Dużo roślin wskutek zalania, zimą wymarzła i nic po nich np. duża rabata z lawendą, powojniki, ale też inne. Boję się o piwonie i cebulowe. Dokupiłam sporo piwonii, bo to kwiat długoletni, bez obsługi. Tak samo funkie. Lilie wyjadł dzik więc kupiłam, aby uzupełnić. Mam też plany nasadzić więcej iglaków, szczególnie na skarpie. Wczoraj poprawiałam dwie rabatki najbardziej zniszczone przez dzika. Z posadzonych tam w dwóch rzędach setce tulipanów nie został ani jeden. Wykopałam pozostałe kwiaty, czyli piwonie, orliki, żonkile, niezapominajki. Otoczyłam rabaty cegłami i podniosłam je ponad przebiegający obok pas płyt. Mam nadzieję, że teraz nie będzie zalewało tam roślin. Wykopane kwiaty posadziłam z powrotem. Musiałam też przesadzić rosnące tam dwa krzewy porzeczki i agrestu. Przywieźć na to miejsce cegły / chyba ze sto/ kilka taczek ziemi. Jak wszystko zrobiłam było ciemno, a ja cała zbolała od wysiłku. Nawet jeść już mi się nie chciało. Mam nadzieję, że do jutra będzie mi lepiej, bo czekają następne rabaty i kwiaty. Może nie jutro, bo niedziela, ale od poniedziałku. Na początek jedna z lawendowych. Wyrzucić te zniszczone i posadzić resztę piwonii. Oj mam plany, ale czy podołam?

wtorek, 3 kwietnia 2018

Poświątecznie

 Wielkanoc, Święta Zmartwychwstania Pańskiego, najważniejsze Dni w roku liturgicznym, najważniejsze dni dla Katolika. Minęły. Co nam dały? Czy nas zmieniły? Czym dla nas są? Ostatnio słyszałam stwierdzenie że, współczesny człowiek w Wielki Piątek  mniej cierpi, a w Wielką Niedzielę mniej się raduje, niż ludzie cierpieli i cieszyli się dawniej. I to chyba jest prawda. Nie potrafimy? Chyba zapomnieliśmy o prawdziwym sensie naszego życia, życia Katolika, o prawdziwym znaczeniu tych świąt. A może Katolikami jesteśmy już tylko tradycyjnie. Owszem idziemy do kościoła z palmami w Niedzielę Palmową, ze święconką w Wielką Sobotę. Uczestniczymy nawet w nabożeństwach Tridium, kto może i chce przystępuje do spowiedzi i komunii, ale czy przeżywamy to tak naprawdę głęboko, szczerze. W niedzielę rodzinne śniadanie, po którym idziemy do kościoła, a może wcześniej kościół, a potem śniadanie. Spotykamy się rodzinnie przy obiedzie. Jakieś rozmowy, bo jakoś trzeba się zachować, ale tematów brak. O polityce lepiej nie mówić. Może idziemy lub jedziemy odwiedzić kogoś, tak na chwilę. Bez uczuciowego zaangażowania czas się dłuży i chcemy czym prędzej wracać do domu, przed telewizor, zresztą, jak co dzień. W Piątek mniej cierpimy, a w Niedzielę mniej się radujemy. To widać nawet na świątecznych kartkach. Te które pamiętam z dzieciństwa kojarzą mi się z radosną wiosną, zielonymi łąkami, kwitnącymi sadami, śmigusem dyngusem. Nawet jadło świąteczne cieszyło, bo było inne niż na co dzień. Dzisiaj nic, albo mało nas cieszy, chociaż mamy prawie wszystko. Dlaczego? Może mamy za dużo, a może to tylko wspomnienia z dzieciństwa cieszą.