W niedzielę była pierwsza niedziela adwentowa. Rozpoczął się czas oczekiwania i przygotowań do świąt. W tym roku kiepsko mi to chyba pójdzie, bo mam wrażenie że wpadłam w jakiś depresyjny klimat. Covid nie odpuszcza, choroba mamy, sytuacja na świecie, a zwłaszcza zagrożenia przy naszej wschodniej granicy, w domu też różnie bywa. Uciekam w sen. Nawet robótki nie bardzo cieszą, bo nie wiem już po co to robić. Zawsze o tej porze planowałam święta, prezenty itd, a teraz spotkania ograniczone, prezentów młodzi sobie nie życzą, oprócz mojej córki, bo ona robi jak zawsze. Więc ja też. Taki był zwyczaj w mojej rodzinie i dla mnie to przyjemność obdarowywać "od gwiazdora". Nie potrafię robić różnic, że jednemu tak, drugiemu nie, a jak zrobię wbrew temu, że nie chcą, to się głupio czują, że od nich nie ma i takie to pokręcone. Kilka lat temu weszłam do rodziny, w której nie ma tradycji. Liczy się pieniądz. Ale wtedy tego nie wiedziałam, a teraz nie powinnam narzekać. Wracając do dzisiejszego dnia świętego Andrzeja.
A zatem zanosi się na te sto dni, bo na dworze pobielało. Poczekamy , zobaczymy czy się sprawdzi.
A w mieszkaniu jest trochę adwentu.
U Ciebie pobielało a u mnie zielono więc nie wiem jakie będą te Święta. Dla mnie od pewnego czasu prezenty to stres i kłopot, i te dostawane i te darowane. Nie nadążam za nowinkami, młodzi kupują to co im pasuje, mnie nic nie potrzeba. Od kilku lat ogłaszam w rodzinie 'zero darów' ale to nie działa, bo ja już im nie kupuję ale nadal dostaję.
OdpowiedzUsuńU mnie też biało... Z prezentami znaleźliśmy wyjście takie: młodzi sobie kupują, nam też mogą,ale my obdarowujemy tylko dzieci.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko.:)