czwartek, 31 października 2024

Dzień Wszystkich Świętych - zwyczaje, tradycja, historia

 

             I znowu stoimy w przededniu tego Dnia, tego Święta. Kolorowe, opadające  liście, migające światełka, podniosła atmosfera zadumy.  1 listopada  ruszymy na cmentarze by uczcić pamięć zmarłych, wspomnieć nad grobami, wśród znajomych i rodziny, najbliższe nam osoby, rodziny i przyjaciół, którzy już odeszli. To czas modlitwy za wszystkich tych, którzy byli nam bliscy.
       Święto Wszystkich Świętych wprowadził dla całego kościoła Grzegorz IV w 834 roku jako pamięć o zmarłych. Wszystkich Świętych  w Kościele Katolickim i też Luterańskim  to cześć dla wszystkich świętych w niebie, zarówno tych znanych i tych nieznanych.  W Kościele Katolickim jest to jeden z najważniejszych obrzędów w roku. W tym dniu wszyscy katolicy są zobligowani do uczestniczenia w mszy.
     Zdaniem historyków dzień Wszystkich Świętych swoje początki miał w czasach antycznych. W tym dniu wspominano wówczas wszystkich męczenników chrześcijańskich.  Natomiast Dzień Zaduszny, obchodzony 2 listopada, wprowadzony został w X wieku przez cystersów. W Polsce przyjął się dopiero w wieku XII.
       Panujący obecnie w Polsce zwyczaj odwiedzania cmentarzy, palenia zniczy, stawiania kwiatów na grobach w dzień Wszystkich Świętych oraz w Zaduszki jest stosunkowo młody. Jego początki przypisuje się na XIX wiek. Natomiast zwyczaj strojenia grobów w naszym kraju jest jeszcze młodszy, pojawił się prawdopodobnie w okresie międzywojennym.
     Kiedyś wierzono, że ogień, będący symbolem życia, przyciągnie dusze zmarłych. Rozpalano go w miejscach, w których spodziewano się przybycia dusz, np. na rozstajach dróg, przy cmentarzach. Ogniska palone były także na grobach samobójców i osób, które zmarły śmiercią tragiczną. Wierzono bowiem, że ogień z tych grobów posiadał oczyszczającą moc, zapewniał też ochronę przed złymi duchami, które często bywały na grobach samobójców. Według ludowej tradycji przesilenia występujące w naturze to czas, kiedy jasność i ciemność siłują się ze sobą. Pielęgnowano przekonanie, że właśnie w tym momencie granica pomiędzy światem żywych i światem zmarłych jest nikła,  co umożliwia duszom przodków, przybycie do swoich domów. Aby ułatwić im drogę do swych domów,  rozpalano w nich ogień. Stąd też wzięło się zapalanie zniczy na grobach, które obecnie praktykujemy. Co prawda dziś ogień nie musi już wskazywać duszom drogi, czy ogrzewać ich, jest natomiast sposobem okazania zmarłym naszej pamięci.
        Innym zwyczajem, zapomnianym już w naszych czasach, a praktykowanym w przeszłości były uczty na grobach zmarłych, w trakcie których żywi dzielili się jedzeniem z duszami zmarłych. Przygotowywali dla nich chleb, miód, kaszę. W Polsce wschodniej przygotowywano na tę okazję specjalną kutię. Potrawy te oraz butelkę wódki zostawiało się na stołach, następnie uchylano drzwi wejściowe w domu, aby umożliwić duszom zmarłych wejście do mieszkania i posilenie się do syta. Niektórzy zostawiali ulubiony pokarm bliskich na parapecie lub progu domu. Rano znajdowano resztki jedzenia, wierząc że odwiedzili ich goście z zaświatów. Dziś ucztowanie na grobach zmarłych kojarzy nam się raczej z kulturą Romów.
      Dawniej dzień Wszystkich Świętych, a także dzień Zaduszny był też dniem, w którym szczególną troskę okazywano żebrakom, nazywanym także „dziadami proszalnymi”. Uważano ich bowiem za osoby bardzo tajemnicze, przybywające nie wiadomo skąd i podążające w nikomu nie znanym kierunku. Według wierzeń uznawani byli za łączników świata żywych ze światem umarłych. Odnoszono się do nich z szacunkiem i pozwalano im swobodnie przebywać w kościele i na cmentarzu. Dużym nietaktem było w tym okresie znieważanie żebraka. Uważano bowiem, że takie traktowanie może przyczynić się do niewysłuchania próśb, a także modlitw za dusze zmarłych. „Dziady proszalne” w podziękowaniu za swoje modlitwy otrzymywały specjalnie na tę okazję wypiekane chlebki Ich kształt był podłużny, na środku żłobiono krzyż, a także inicjały zmarłej osoby, 
         Nie spotykamy już „dziadów”, a proszący o jałmużnę żebracy, obstawiają cmentarne bramy sporadycznie. Wiele lat upłynęło od spalonego na cmentarzu ostatniego ogniska. Tradycje i wierzenia związane z obchodami pierwszych dni listopada powoli zacierają się w naszej pamięci.
         Wszystkich Świętych i Zaduszki mają też swoje zakazy. Czego nie wolno robić? Dawniej wierzono, że w te dni duchy zmarłych odwiedzają żywych. Było to wbrew naukom Kościoła, jednak ludzie uważali, że ich zmarli przodkowie mają prawo odwiedzić "swoje miejsca". Dlatego we Wszystkich Świętych i w Zaduszki nie wolno było robić wielu rzeczy, by nie wystraszyć umarłych dusz. I tak na przykład zabronione były krzyki, hałasy, stuki, aby nie przepłoszyć zmarłych. Unikano też prac z użyciem ostrych narzędzi, żeby błądzące dusze się nie skaleczyły. Nie było mowy o rąbaniu drewna, czy krojeniu kapusty. Zresztą już samo kiszenie kapusty było zabronione , deptając ją w beczce, można było zadeptać czyjąś duszę. We Wszystkich Świętych i w Zaduszki nie wolno było używać igły i nici. Gospodynie nie szyły w tych dniach, nie przędły i nie haftowały, aby nie przywiązać dusz zmarłych do ziemi. Nie wolno było pracować. Moja babcia mówiła " w tym dniu nawet piekło stoi". Zbyt dobry humor również nie był wskazany. "W Dzień Zaduszny zamykano karczmy, zabroniona była muzyka, śpiewy, tańce, głośne gwizdanie, aby diabły szukające w tym dniu zabłąkanych dusz nie porwały ludzi do swojego tańca i piekła". W Zaduszki obowiązywał również ścisły post,  jak w Wigilię. Jedzono głównie barszcze i pierogi z kapustą.  Ludzie chodzili na cmentarze całymi grupami. Bano się bowiem świata zmarłych. Będąc dzieckiem też bałam się chodzić na cmentarz, nawet nie wiem dlaczego. Chyba wśród dzieci podsycane były historie, że tam straszy. Najgorsze było, kiedy mama chciała iść z nami po wszystkich uroczystościach tego dnia, odwiedzić jeszcze raz groby bliskich, a było już wtedy ciemno i cmentarz rozświetlały tylko światła zniczy i świec, które kiedyś palono. Teraz sama lubię to robić. Rodzinne zjazdy i zapraszanie bliskich do domu na posiłek jest pozostałością po dawnym ucztowaniu. Dziś na cmentarzu należy zachowywać się cicho. 
          Czasem, niektórzy określają ten dzień  „Święto Zmarłych”. Nazwa ta pochodzi z czasów PRL. Pierwszy listopada był dniem wolnym od pracy również wtedy, ale starano się nadać mu charakter świecki, nazywając go Świętem Zmarłych. Dzisiaj na 1 listopada mówimy Wszystkich Świętych, a na 2 listopada, zamiennie  Dniem Zadusznym, Zaduszkami.
       W Dzień Zaduszny czcimy wspomnienie wszystkich zmarłych, a zatem tych, których dusze jeszcze przebywają w czyśćcu. 

środa, 30 października 2024

Halloween, powaga czy zabawa.

               Już dawno skończyła się nasza izolacja od zachodu. Podróżujemy, poznajemy, zapożyczamy. Zwyczaje też. Jednym z nich to halloween. Gdzie coś takiego w czasie mojego dzieciństwa. Ba, nawet dzieciństwa mojej córki. Wtedy chodziło się z szopką przed Bożym Narodzeniem, ale " cukierek albo psikus" nie był znany. Halloween to też przebieranki, straszące gadżety.  A skąd właściwie się wzięło to święto? Jak się zagłębimy w historię, to nie jest to tak naprawdę żaden nowy wymysł. Odgrzebane ze starych tradycji Słowian i Celtów, no i przystosowane do naszych czasów. Nazwa sprowadza się do " wigilia Wszystkich Świętych" i tematyka dotyczy śmierci i zjaw,  a zwyczaj, który jest najpopularniejszy w Stanach Zjednoczonych, pochodzi z Europy. Chodzi o celtyckie święto sprzed 2000 lat, Samhain.  Celtowie zamieszkiwali tereny Anglii, Irlandii, Szkocji, Walii i północnej Francji. Koniec prac polowych, koniec października to był ich koniec roku.  Można było obserwować zmianę pór roku i wierzono, że w tym czasie granica między światem żywych i umarłych zanika, i nas odwiedzać  mogą duchy.  Stąd zwyczaj ubierana przerażających masek, które miały odstraszyć błąkające się dusze.  Był to czas wróżb, które u nas przypadają później, Katarzynki, Andrzejki.
              A dynie?
To z irlandzkiej legendy o sprytnym Jacku, który przechytrzył diabła. Bohater legendy żył  hulaszczo, a po śmierci nie został wpuszczony do nieba. Udał się wtedy do piekła, ale diabeł, zgodnie z wcześniej zawartą umową, nie mógł przyjąć jego duszy, więc wygonił go, rzucając w niego rozżarzonym węglem. Jack wsadził węgiel do wydrążonej tykwy, by nie zmarznąć i od tamtej pory jego dusza błąka się po świecie z lampionem. Dziś tykwy  zastąpiono dyniami, mają one odstraszać złe duchy.
         W niektórych kręgach zabawy te  / tak, ja to nazywam zabawą i nie wiedzę w tym głębszego sensu/ są krytykowane. A co może być zdrożnego, że zrobię sobie z dyni lampion dekoracyjny, że poprzyczepiam tu i ówdzie  sztuczne pająki, nietoperze i pajęczyny. Mnie to kojarzy się z jesienią.
         Dla zbierania cukierków, które według mnie jest tylko dziecięcą zabawą, znaleziono porównanie. Odgrzebano informacje o chrześcijańskim zbieraniu „ciasta duszy”, co oznaczało, że  wierzący chodzili po domach i prosili o ciasto, a ten, kto dał im największe, mógł liczyć na gorliwe modlitwy w swojej intencji. Inne podania mówią  o ciastach, które miały być przeznaczone dla zmarłych, a wydrążone, świecące dynie  miały  być wskazówką dla poszukujących ciasta duszy.
          Bawiąc się w halloween  nie zapominamy przecież o kultywowaniu pamięci naszych  zmarłych.  Pierwszego listopada, przechadzając się po cmentarzu, widzimy tysiące płomieni tlących się w kolorowych zniczach. Są to relikty ognisk ku czci dusz przodków. Płomienie symbolizują w ten sposób pamięć.  Póki tli się ogień, zmarli istnieją w naszych wspomnieniach.

poniedziałek, 28 października 2024

Pożegnanie paździermika

               Od ostatniego wpisu o ogrodzie minęły zaledwie dwa tygodnie, a tam tyle zmian.  Liście opadają, rośliny się zmieniają, schną, przymrozki je niszczą, ale nadal jest jeszcze tyle kolorowego piękna. Mnie nadal ogród zachwyca. Kwitną jeszcze pojedyncze róże, ale zadziwiają róże okrywowe. Obcinałam te przekwitające, stąd obecne ich kwitnienie. Zadziwiają, koniec października, a taka obfitość.


                Przez dwa tygodnie , a ten fragment ogrodu zupełnie inny. Już nie zielony, ale złoty.



                   Posadzony w tym roku ambrowiec zrobił się bordowy.


               Zawsze zachwycał mnie sumak octowiec i chociaż nazywany jest zemstą sąsiada, ze względu na jego jesienne  przebarwienia go mam. Z odrostami walczę, no cóż, dla takich kolorów warto.


           Hortensja dębolistna kwiaty ma podobne do bukietowych, ale kształt liści podobny do dębu, no i jesienne przebarwienie. Póki krzew był mały nie było to tak spektakularne, ale im większy, to bardziej to widać.


                I dwie kaliny. Koralowa, oprócz przebarwienia liści ma jeszcze owoce. Liście opadną, owoce dekorują przez zimę. 

          Kalina 'Roseum' - buldeneż, ma bardzo ozdobne, duże, śnieżnobiałe kuliste kwiatostany, które pojawiają się przeważnie na szczytach pędów. Rozwijają się one na przełomie maja i czerwca. Są niczym miniaturowe wersje hortensji, pojawiają się jednak znacznie wcześniej. I chociaż to kalina, nie zawiązuje owoców. Jesienią zmienia kolor liści.


               Oczar wirginijski zakwita na wiosnę chyba jako pierwszy.  Niepozorne kwiatki , potem zamieniają się w drobne owocostany, jakby mini szyszeczki. Teraz niczym słońce rozświetla rabatę.


            Brzoza pierwsza chyba ma listki. Jeśli nie na drzewie, to na gałązkach przyniesionych do mieszkania. Kojarzy mi się z Wielkanocą. Śmigus-dyngus, ale bez wody. Ale ja chciałam ją mieć, ze względu na białą korę pnia. Teraz też jest żółta. Niczym na obrzeżu lasu, w zestawieniu z zielenią żywotników i hortensją Anabel, która też zmieniła barwy liści.


            Jesienią popis swój w ogrodzie dają trawy i astry zwane michałkami. Te wysokie, niebieskie przyniosłam z sąsiedniego pola. Chyba ktoś je wyrzucił . Białe są jak gwiazdeczki. Miałam jeszcze niebieskie, takie niskie jak białe i nie wiem co się z nimi stało. Wyginęły w gąszczu dereni pod płotem, czy wydałam wszystkie, myśląc, że dzielę się również białymi. Tak naprawdę, to ich nie lubiłam, ze względu na schnące od dołu liście, co nie wyglądało ładnie, ale te białe rosną teraz chyba w dobrym miejscu i nie są takie suche.



                  I jeszcze tawuła japońska. Pojedynczy krzaczek pewnie nie dałby takiego efektu, ale w grupie już wygląda to inaczej.


                  Dzisiaj wyszłam na chwilę wypielić pomiędzy krzewami róż. Powinnam nawieźć jeszcze kompostu, aby bardziej otulić je przed zimą. Przecież wiosną i latem odwdzięczą mi się za to.  Jest jeszcze tyle prac do zrobienia. Przez chorobę nie zdążyłam. Sąsiadka mojej mamy mówiła, że w listopadzie już się w ziemi nie kopie. Wiem, że to zabobon, ale ze względu na zimno, nie będę już tego robiła. Poczekam do wiosny, no, może do pierwszych cięć jeszcze zimą.

sobota, 26 października 2024

" Mój dom nad Odrą" - pod redakcją Beaty Halickiej

           " Mój dom nad Odrą" - to pamiętniki osadników Ziem Zachodnich po 1945 roku. To wspomnienia uczestników tamtych wydarzeń widziane oczyma nauczyciela, burmistrza, urzędniczki, rolnika i gospodyni domowej. Osiem pamiętników, mniej lub bardziej poddanych autocenzurze, dających obraz tamtej rzeczywistości. 

" Nigdy tak wielu ludzi w Europie nie było pozbawionych domu i swoich rodzinnych stron, ilu w ostatnich latach wojny.  Uchodźcy ze zbombardowanych miast, ludność ewakuowana, więźniowie uwolnieni z obozów koncentracyjnych, garstka tych, którzy uszli z życiem z obozów zagłady, którzy nie mieli nikogo, kto czekałby w domu na ich powrót, robotnicy przymusowi, którzy ruszyli w drogę powrotną do swoich krajów, nie wiedząc co ich tam czeka, fala uchodźców gnanych przez Armię Czerwoną na Zachód, wygnańcy ze wschodnich prowincji Rzeszy, niedobitki pokonanych armii i zwycięskie wojska - wszyscy oni tworzyli jedną wielką Europę w ruchu."

       Myślałam, że książka bardziej będzie poświęcona tzw. Repatriantom ze wschodu, ale rozumiem, że ze względów objętościowych, ogranicza się do wspomnień wcale nie tych ludzi, daje jednak obraz tamtego życia. 
---
36 książka, 387/13.769

czwartek, 24 października 2024

" Zorza" - Anna Rosłoniec


         Ostatnio z czytaniem jest u mnie gorzej. Nie wiem, czy to przez zawirowania zdrowotne, ale odpuściłam, jednak kiedy zaczęłam wychodzić z covidu,  sięgnęłam po książkę. W końcu, co można innego robić, leżąc. Sądząc po okładce, pewnie bym tej książki nie czytała, ale podsunęła mi ją sąsiadka.  Jest to debiut literacki Anny Rosłoniec " Zorza" . Połączenie obyczajówki z sensacją. Akcja równolegle w dwóch przedziałach czasowych,
     Styczeń 1939 roku. Zorza, agentka polskiego wywiadu dostaje zadanie przetransportowania wraz z partnerem ściśle tajnej, śmiercionośnej broni chemicznej w bezpieczne miejsce. Coś jednak poszło nie tak i agentka wraz z walizką z bronią giną bez śladu. 
         Styczeń 2017 roku. Historyk, Piotr Wilczyński, zbiera materiały do książki na temat tamtego wywiadu. Trafia na ślady świadczące o tym, że największa zdrada w historii polskiego wywiadu nie była tym, czym sądzono. Co tak naprawdę wydarzyło się w styczniu 1939 roku i do czego zmierza organizacja z którą nieświadomie współpracuje Wilczyński.
        Wciągająca lektura,  czyta się ją szybko i łatwo. Chociaż jest to w całości fikcja literacka, daje posmak prawdziwych zdarzeń i zaskakuje ustaleniami. Nie zawsze to co się świeci jest wartościowe. Polecam.
---
35 książka, 310/13.382

wtorek, 22 października 2024

Tragedia

             Świat pełen jest tragedii w których giną zarówno dorośli, jak i dzieci. Głód, wojny, katastrofy przyrodnicze, ohydne znęcania się nad drugim człowiekiem, katastrofy lotnicze, no i wypadki drogowe. Myślę, że szerokim echem odbiło się tragiczne zdarzenie drogowe, które miało miejsce na trójmiejskiej obwodnicy / w Borkowie/ w piątkowy wieczór, a właściwie już noc. O godzinie 23,15 na stojące w korku auta, w większości chyba, wracające z meczu Lechii Gdańsk z Legią Warszawa, który miał miejsce w tym dniu w Gdańsku, najechał tir. W katastrofie uczestniczyło 21 pojazdów, 18 osobowych i trzy ciężarówki, którymi podróżowało 56 osób. Piętnaście zostało rannych, a czworo niestety zginęło. Ta czwórka to dzieci. 9 letnią Elizę i jej brata 12 letniego Tomka zidentyfikowano po badaniach genetycznych. Ich ojciec jest w stanie ciężkim. Auto, którym jechali, chyba było jednym z tych, które się zapaliło. Palił się chyba też samochód w którym była druga dwójka dzieci, 7 i 10 lat. Z sąsiedniej miejscowości, czyli prawie na progu domu, do którego już nigdy nie wejdą. To straszna tragedia dla wszystkich poszkodowanych, dla ich rodzin, znajomych, ale to też tragedia dla kierowcy tira. 37 letni właściciel firmy transportowej, pojechał za kolegę, któremu coś wypadło. W chwili zdarzenia nie stwierdzono u niego we krwi alkoholu, środków psychoaktywnych, nie rozmawiał przez komórkę, auto nie było przeciążone. Jechał w miejscu o dozwolonej prędkości 80 km/godz. o dziewięć kilometrów więcej. Co się stało? Zagapił się, zasnął? Ponoć nawet nie hamował. Jego tir zatrzymał się w ciągu 10 sekund na skutek oporu aut na które najechał i barier drogowych. Co ten człowiek czuje? Co czuje jego rodzina? Pewnie ma też dzieci. Grozi mu 15 lat więzienia, ale najgorsza jest chyba świadomość, że jest sprawcą takiej tragedii.
              Wracając z podróży, myślimy,  o już jesteśmy w domu, prawie w domu, bo został nam kilometr, dwa. Czasem to mogą być ostatnie metry naszego życia. Ten siedmiolatek był właśnie w pierwszej klasie pasowany na ucznia. 10-latek byłby w maju z moją wnusią przyjęty do Pierwszej Komunii Świętej. Już nic nie będzie, wystarczyło kilka sekund, aby wszystko się skończyło.

poniedziałek, 21 października 2024

Po udarze


Co się stało w moim mózgu
Się rozpuścił, czy skamieniał,
że przypomnieć nie potrafię
czasem słów różnych znaczenia.

Co się stało z moją głową,
Odłączyła swoje styki.
Pamięć gdzieś się zagubiła,
pomyliły się słowniki.

Trudno myśleć i wspominać.
Z planowaniem też jest bieda.
Żadna odwilż, ni upały
Nie poskromi tego zgreda?

Czy już zawsze tak zostanie?
Czy, wróci kiedyś elementarz,
fakty różne, daty i nazwiska,
i historię swą odzyskam?


sobota, 19 października 2024

Serce moje

 Co mi robisz, serce moje
raz przyspieszasz, raz przestoje.
Tlenu nie dostarczasz w normie.
Czy masz za nic moje zdrowie?

Ciśnieniowy mój aparat
nie potrafi Ciebie zmierzyć.
Robi błędy na odczycie.
Czy wyglądać tak ma życie?

Już Ci daję furę leków,
w różnych kształtach i kolorach.
Mój żołądek wszystko trawi.
Migotanie mnie nie bawi.

Co mi robisz moje serce,
Masz me zdrowie w poniewierce.
Przestań szaleć, protestować.
Trochę zdrowia chciej zachować.

    Ot, tak mi się  skrobnęło. Ni to poważnie, ni na wesoło. A może i jedno i drugie.

środa, 16 października 2024

Nie takie miałam plany...

               Nie takie miałam plany na drugą część października. Zanim zacznę robić coś co lubię  i chcę, staram się uporać z tym co muszę. Załatwiłam więc sprawy mamy, wizyty u lekarza itp. i kupiłam nowe trawki do ogrodu. Byłam więc przygotowana. Już wcześniej przesadziłam trawę pampasową i dokupiłam do niej palczatkę miotlastą. Liście trawy przebarwiają się na fioletowo. Kupiłam też proso rózgowate, aby posadzić je w innym miejscu. To było w czwartek. W sobotę wybrałam się do ogrodu, aby trawki  posadzić. Roboty niedużo, a jednak poczułam się słaba. Zmartwiłam się, bo pomyślałam, czy to moje migotające od miesiąca serducho nie pozwoli mi już się realizować w ogrodzie? To byłoby przykre. W niedzielę czułam się jeszcze gorzej. Poleżę, pomyślałam. Może się poprawi. Nadzieja matka głupich. Wieczorem dostałam wysokiej gorączki i tak się zaczęło. Gorączkę udało się zbijać na krótko. Po 4-5 godzinach znowu było 39, albo i ponad. Dochodziły kolejne objawy. Tylko spałam. Asia podsunęła mi " mamo, a zrób sobie test". Zrobiłam. Bez jakichkolwiek wątpliwości, mam covida. A wydawałoby się, że to już mi nie grozi. 

niedziela, 13 października 2024

Ostatnie dni

                 Podróż i zachwyty nad ogrodami, a ja przecież też mam ogród. Swój. Może nie tak piękny, ale też nie byle jaki. Mój. Jesień go zmienia. Stał się kolorowy, ale inaczej niż wiosną, inaczej niż latem. Szkoda, że wkrótce i te kolory znikną, bo to przecież ostatnie jego podrygi. Zdjęcia robiłam w ubiegłą niedzielę. Ostatnie jesienne dni. Kolorowe dni.