Komentarze pod postem " Nowy etap w życiu" sa dla mnie bardzo cenne. Dziękuję. Nie odpisuję pod każdym, ale piszę tego posta. Prezentujecie w nich zdrowe, właściwe podejście do życia, do stosunków na linii matka - córka. Ja też tak uważam, ba, zawsze uważałam, ale nie potrafiłam się sprzeciwić. Straszyła, że zrobi sobie krzywdę i w ten sposób nas sobie podporzadkowywała coraz bardziej. Brnęłam ta chora droga bo, chyba za bardzo ja kochałam. Byłam gotowa zrobić dla niej wszystko, aby wynagrodzić jej wszystko w życiu czego, według niej, nie zaznała. Rezygnowałam z własnego, bo skoro ona była nieszczęśliwa, to nie wypadało, abym ja była. Teraz wiem, że dawno miałam "się postawić" , ale zawsze miałam świadomość, że jak raz wyjdę z jej domu obrażona, to wrócić będzie ciężej niż znosić to co było w danym momencie. Kiedyś mi powiedziała, jak raz pójdziesz, to nie masz tu po co wracać. Tym samym dołożyła cegielkę do mojego rozwodu. Ja i myślę, że każda kochajaca matka, powiedziałaby raczej w chwilach trudnych dla swojego dziecka, " tutaj zawsze możesz wrócić, tu zawsze będzie Twój dom". Uciekłam od niej, kiedy widziałam jaki zaczyna mieć wpływ na moja, wówczas dziesięcioletnia córkę. Niestety nie uwolniłam się od zakupów, sprzatania itp. Miała wówczas 60 lat, twierdziła, że jest bardzo chora, nigdy jednak nie pozwoliła wejść z soba do gabinetu lekarskiego. Uszanowałam to, niestety ona nie miała szacunku dla mnie, a ja nadal byłam, kim? Czasem sama się dziwię jak samodzielna, wykształcona, pracujca na odpowiedzialnym stanowisku, kobieta pozwoliła na takie traktowanie siebie, ale to przecież była matka. Nie będę też ukrywała, wstydziłam się, że tak mnie traktuje, wstydziłam się przyznać do stosunków panujacych w domu. Dzisiaj wiem, że patologia to nie tylko alkohol. Inne sa nawet gorsze,bo niewidoczne. Rodzinie alkoholika się wspołczuje. Teraz zaczynam mówić, bo już nie wytrzymuję dłużej. Niestety teraz jest stara i chora i nawet jeślibym chciała, to nie mogę już postapić inaczej, tylko przy niej trwać. Jest mi jej żal, siebie też, bo niestety, życie nam minęło nie jak matce i córce, a nawet nie wiem jak określić te nasze stosunki. Kiedy odważyłam się po raz drugi ułożyć sobie życie, tak, to wymagało odwagi, to nie przyjechała na nasz ślub, bo znowu jak twierdziła była chora. Żadna, chyba że śmiertelna, choroba nie jest jednak przeszkoda, aby w takim dniu złożyć córce życzenia. Jej była. Nigdy nie złożyła nam życzeń, jak po ślubie do niej pojechaliśmy, nawet o tym dniu nie wspomniala. O imieninach , urodzinach innych, obcych ludzi pamięta, składa im życzenia, daje upominki. Ja na to nie zasługuję i pogodziłam się z tym już dawno. Nigdy nas nie odwiedziła w naszym nowym domu i teraz w ten piatek, kiedy wreszcie ja do nas przywieźliśmy, bo to nie był przyjazd jej. Wreszcie pozwoliła się zabrać, bo powiedziałam, że zostaje sama. Będac jeszcze w szpitalu, czekajac na wypis prosiłam ja do nas, ale powiedziała " nigdy w życiu" i odłożyła słuchawkę. Chyba jeszcze wierzyła, że po raz kolejny się ugnę.
Pitagoras powiedział
"Oszczędzaj łez swoim dzieciom, aby miały czym płakać nad
twoją trumną."
Ja robiłam to dla niej z miłości, ale teraz robię już nie wiem dlaczego.
Dzisiaj sprzeciwiłam się, aby ustawiała w pokoju w którym teraz mieszka, stosy kartonów, worków ze swoimi ubraniami , kilka lampek nocnych , koszyków itd, bo u siebie miała zagracone, że nie można było przejść. Opróżniłam jej do tego celu część szafy, połki, przy tapczanie ma już dwa krzesła na drobiazgi, ale to wciaż za mało. Owszem, prosiła, to jej sama to przywiozłam, aby wybrała co lepsze, wygodniejsze. Kiedy powiedziałam, że ma to co potrzebuje i swoje różne rzeczy przy sobie, ale nie w taki sposób, że ja nie przejdę, nie sprzątnę , to mi powiedziała," za to że taka jesteś umrzesz prędzej niż ja". Odpowiedziałam, niestety, możliwe, ale z tego powodu powinna sie martwć, bo kto będzie się wtedy nia opiekował. Czasem zastanawiam się, kto mnie jej podrzucił, bo czy rodzona matka może się tak całe życie zachowywać.
Elu, to nie tak, że za bardzo kochałaś matkę ale jest takie coś, że jak nie dostajesz miłości Ci należnej to starasz się na nią zasłużyć. Mam dreszcze gdy czytam "Rezygnowałam z własnego, bo skoro ona była nieszczęśliwa, to nie wypadało, abym ja była." Ja udawałam bycie szczęśliwą by moja córka była wolna i szczęśliwa, nie obarczona moimi problemami.
OdpowiedzUsuńPellegrino, ja też pomimo całego mojego balastu, przed córka udawałam że wszystko jest ok, aby ona miała swoje normalne, szczęśliwe życie.
OdpowiedzUsuńTrudna relacja i bardzo Ci współczuję, że jesteś w niej od tylu lat. Taka natura, taki typ. Chyba się nie zmieni, a im będzie starsza, tym może być tylko gorzej. Przypuszczam, że każda rozmowa z mamą kończy się jej wchodzeniem w rolę chorej i pokrzywdzonej i żadne argumenty nie trafiają. Bywa, że ostrzejsza wymiana zdań- powiedzenie wprost, że ma tylko Ciebie i uświadomienie, ze należy Ci się szacunek dałoby jakąś szansę chociaż małej zmiany. Przykre, trzymaj się i może poradź się jakiegoś specjalisty...
OdpowiedzUsuńBardzo Ci współczuję. Twoja mam już się nie zmieni, a może być jeszcze gorzej. Nie mogę uwierzyć, że matka może być taka. Wracam wspomnieniami do mojej Mamci. Była niezwykłą osobą, pełną ciepła i miłości.
OdpowiedzUsuńPrzesyłam Ci moc serdeczności:)
To, o czym piszesz nie mieści mi się w głowie, tak nie postępuje matka, która kocha i szanuje swoje dziecko bezwarunkowo. Jakaś trauma, czy wrodzony defekt? Zastanawiam się, dlaczego jest taka.
OdpowiedzUsuńMojej Mamusi nie ma już 30 lat, zmarła w wieku 64 lat i do teraz mi Jej bardzo brakuje.
Obawiam się, ze na zmiany jest już za późno.
Pozdrawiam.:))