poniedziałek, 1 stycznia 2024

Moje Sylwestry



           W czasie mojego dorosłego życia było ich 52. Wcześniej, było zrozumiałym, że w nich nie uczestniczyłam inaczej, jak tylko w domu pod opieką rodziców. Nie pamiętam nawet jak to wyglądało. Myślę, że po prostu spaliśmy, a rodzice spotkali się może , bez tańców, ze swoimi znajomy. Chociaż nie wiem, co tamci robili ze swoimi dziećmi, więc może po prostu nic nie było. Pierwszy, który pamiętam, był jak ja byłam w klasie maturalnej. Byliśmy wtedy u znajomych rodziców. Rodzice, dzieci, i jeszcze jedna zaprzyjaźniona z dorosłymi para. Muzyka z adapteru i płyt. O północy w kościele, potem jeszcze jakaś przekąska i wracaliśmy do domu.
       Po maturze, czyli jak weszłam w dorosłość, kiedy może i byłoby mnie stać na jakąś zabawową sukienkę nie było nic. Nie miałam chłopaka, a nawet jeśli by  był, to i tak nie wiem czy mama by mnie puściła. Zazdrościłam mojej rówieśnicy, kuzynce, że ona bywała. Ja nie. 
           Na pierwszej zabawie sylwestrowej byłam po czterech latach pracy zawodowej. Nadal byłam sama, ale zmówiliśmy się z kolegą zza biurka i umówił mnie ze swoim szwagrem. Chyba nie bawiłam się dobrze, ale wtedy zauważyłam wśród bawiących się, mojego przyszłego męża. Sama uszyłam sobie sukienkę, długa bardzo rozkloszowana, w pasie z nakładanym pasem obszywanym złotymi cekinami. Złote tzn. w kolorze złota sandałki i mini torebeczka, też uszyta i zdobiona cekinami. Zabawa była w stołówce w moim zakładzie pracy.
         Kolejne dwa lata znowu były, jak to się wtedy mówiło na "białej sali" tzn. w łóżku, w domu, przed telewizorem, bo niestety kawaler był w wojsku.
         Po powrocie z wojska był nasz ślub, wydatki na wesele tak uszczupliły budżet, że na bilety nie było nas stać, a poza tym pierwszego stycznia miałam zostać matką chrzestną, więc musiałam być wypoczęta. Oczywiście nie doszło do tego, bo nie dojechaliśmy do rodziny. Zima stulecia, pociągi nie jeździły więc ze stacji zmarznięci wróciliśmy do domu.
       W kolejnym roku byliśmy nie na Sylwestrze, ale jedynie na zabawie karnawałowej. Bilety załatwił mój brat, który szedł ze swoją dziewczyną.
         Prawdziwa sylwestrowa zabawa była za rok. Pierwsza i ostatnia z moim pierwszym mężem. Bilety również załatwiał mój brat.
        Kolejny rok przyniósł wszystkim przykrą niespodziankę. 13 grudnia ogłoszono stan wojenny. Nie można było pojechać do innego miasta bez specjalnej przepustki, a przede wszystkim pomiędzy godziną 22 a 6 rano obowiązywała godzina policyjna. Nie można też było się gromadzić w miejscach publicznych. Jeśli zatem bawiono się  gdzieś , to były to ciche spotkania w domach. W naszym domu było bardzo cicho, żałoba bo, miesiąc wcześniej zmarł mój dziadek.
          Za rok byłam już bez męża, ale z małą, pięciomiesięczną córeczką i kolejne sylwestry spędzałam do północy przed telewizorem, a potem z moim dzieckiem spałam. Przez 16 kolejnych lat sylwestry spędzałam z moją córką. Gdy była większa  przed telewizorem i obserwując przez okno, o północy fajerwerki nad miastem. Gdy ustały szliśmy spać.
            Nawet w nowe tysiąclecie nie weszłam bawiąc się. Ciągle byłam bez pary, a przejście w 2000 rok związane było z tzw. " pluskwą milenijną" . Coś mogło się stać, czegoś się obawiano i w pracy mieliśmy dyżury. Nie bardzo wiem czego mieliśmy pilnować, ale trzeba było być na posterunku. Ze względu na opiekę nad niepełnoletnim jeszcze dzieckiem noc spędziłam w domu, ale z samego rana musiałam stawić się w pracy.
             W kolejnych sześciu latach raz poszłam z córką , jej koleżanką i kolegą, zabrali mnie z sobą, na spotkanie o północy na rynku w naszym mieście. muzyka, życzenia od Prezydenta Miasta, fajerwerki, zabraliśmy kieliszki i butelkę szampana aby wznieść toast i było po sylwestrze.
            Kolejną noc sylwestrową  spędziłam na seansie sylwestrowym w kinie. W przerwie pomiędzy filmami, o północy, poczęstunek lampką szampana. Wynikła z tego afera, bo był to pierwszy w moim życiu sylwester, gdzie nie byłam wcześniej u mamy. Miała o to wielkie pretensje, bo jej córka i wnuczka chciała spędzić ten dzień po swojemu.
         Ponieważ nadal byłam sama, to kolejne trzy lata też byłam w domu, przed telewizorem.  Zmieniło się kiedy poznałam mojego obecnego męża, chociaż szaleństw też nie było. Był w gronie przypadkowych ludzi i spotkanej koleżance w jednym z miejsc gdzie gromadzili się mieszkańcy miasta o pólnocy. Szampan i kieliszki zabrane ze sobą, życzenia, toast i do domu. Raz byliśmy na spotkaniu w kawiarni. Spotkaniu, bo tak chyba trzeba to nazwać. Był poczęstunek, bez tańców, po północy goście rozchodzili się do domów. Byliśmy tam z moim bratem i bratową. Kolejny rok był na zabawie. Stolik dwuosobowy, bo bez znajomych, raczej kiepskie witanie nowego roku. Więcej już tak nie chciałam. Zaczęliśmy więc chodzić na koncerty sylwestrowe do filharmonii. Po koncercie niektórzy mieli wykupione stolik z poczęstunkiem, ale można było się pobujać we foyer bez dodatkowych zobowiązań. Tak spędziliśmy tę noc trzy albo cztery razy. Kiedyś miałam kontuzję nogi i chodziłam o kulach, dwa lata covidu  czyli izolacja. Z wyliczeń wynika, że dwa razy też była TV. Nie cierpię tych programów Sylwester Marzeń. Ostatni spędzaliśmy w domu z mamą. W ubiegłym roku, kiedy była u nas. Też do północy jakiś program a po północy spać. W ubiegłym roku nie był ostatni, ale ostatni nasz wspólny. Ostatni był teraz. Jak dawniej, a jednak inny. Książka, kawa, coś słodkiego, kieliszek naleweczki, o północy życzenia od najbliższych. Niestety została już tylko córka. Zawsze dzwonił jeszcze brat. Znajomi dzwonili już wcześniej. Fajerwerki nad miastem i z nową nadzieją wkroczyłam w nowy rok.

1 komentarz:

  1. Jestem pod wielkim wrażeniem że pamiętasz tyle szczegółów, że potrafisz tak wspominać :) Fajnie mi się czytało tak jakbym była u ciebie na kawie ze wspomnieniami .... Wszystkiego dobrego w tym roku i nie nadziej tylko realizacji planów :)

    OdpowiedzUsuń