Dzisiaj jest ostatni dzień kwietnia, a to ostatni taki kwiecień i jedyny zarazem. Ostatnie dni życia , śmierć i ostatnie pożegnanie mamy zdarzają się raz i nigdy więcej.
Teraz pomału żegnam się z tym co po niej zostało. Muszę posprzątać, niestety zutylizować dużo z tego co zostawiła. Cierpiała, chociaż absolutnie się do tego nie przyznawała na patologiczne zbieractwo zwane też syllogomanią. Nie była to diagnoza lekarza, ale widoczne dowody. To tylko niewielki fragment.
Podejrzewam, że to mógł być jeden z powodów, że nie chciała być u mnie, bo nie mogła tego wszystkiego zabrać ze sobą. Czego ja nie znajduję. Trzy duże worki od śmieci reklamówek, worków, woreczków. Przypuszczam, że nawet dokładnie nie wiedziała jakie miała ciuchy, bo nigdy ich nie nosiła. Wszystkiego, zarówno nowego jak i starego, a ciągle jej brakowało, bo chciała, żeby kupować. Przeraża mnie ilość gazet i czasopism gromadzonych od dziesiątek lat. Nic nie wyrzuciła, nic nie oddała, nawet jak poprosiłam o coś dla moich wnuczek, to było jej to potrzebne. To nie była zwykła zachłanność. To była choroba. Dom w którym mieszkała rodzina, stał się za mały dla jednej osoby, bo nie można się było przemieszczać. I w takich warunkach miałam ja mieszkać. Czasem spałam po kilka nocy ze swoim bagażem ustawionym NA, a kiedy byłam dzieckiem, to była pedantką czystości i porządku. Nie wiem kiedy doprowadzę ten dom, do stanu z czasów taty i kiedy ja tam mieszkałam. Czy wtedy zatęsknię za czasem minionym?
Był też ogród. Zawsze kochała kwiaty. Swoje, bo mój ogród jej nie interesował. Teraz rosły już same, bez jej udziału. Też pozostaną jako wspomnieniem.